3 maja 2016
Co za dzień! :-)
Dzień rozpoczęliśmy od godziny 8.00. Zbiórka przed szkołą.
Zawsze staram się przyjść kilka minut wcześniej, by upewnić się, że Państwa
dzieci spędziły bezpiecznie i ciekawie popołudnia i wieczory ze swoimi
partnerami i może zapamiętać jakieś „smaczki”.
Tak więc:
Hubert i Janek nauczyli się jeść makaron nawijając go na
łyżkę.
Radek ogarnął technikę nabierania makaronu na widelec tak,
żeby nie musieć pakować do buzi połowy
talerza za pierwszym razem. Kurczę,
znowu napisałem talerz przez „ż”, ale kochany Word mnie poprawił.
Wiem, że moja
druga połowa teraz będzie się śmiała. To mój klasyczny ortograf.
Gdzie to ja byłem? Ach, tak! Radek. Więc, trzeba nabrać
makaron na widelec, podnieść, strząsnąć i dopiero nawijać.
Hubert był w kafejce na śniadaniu. Mleko i croissant na
śniadanie. Nic się nie zmieniło od zeszłego roku.
Włoski koncept śniadania
odbiega totalnie od polskiego. Coś słodkiego, jeszcze może coś słodkiego,
wszystkiego niewiele i mała kawa. Albo kakao. Ewentualnie mleko.
Ola i Karolina zauważyły, że w domach jest bardzo dużo zdjęć
domowników i rodziny.
Jędrka i Dominiki partnerka malowniczo się kłóci ze swoim
tatą. Zazwyczaj o bzdury, ale za to energicznie i głośno, wykonując rękoma
wiele trudnych do powtórzenie figur.
Michał wreszcie po czterech latach prób (trzy wymiany ma już
za sobą) znalazł rodzinę, która nie dość, że mówi w komplecie po angielsku to
jeszcze bardzo dobrze. „I wie Pan co? Oni nie chcą się zamknąć! Jakby karma
żądała od nich, by nadrobili ewentualne braki z poprzednich trzech wymian”
Słodko!
Tata Heleny, który jest Polakiem, nie może nacieszyć się
faktem, że właśnie gości trójkę rodaków (Roman, Wiktoria i Michał) i zamęcza
ich, w pozytywnym sensie, sobą.
Tylko Eliza, była nieco rozdrażniona, ponieważ jej partnerka
świętowała wczoraj urodziny. Gdy Eliza pytała się o to, o której wrócą do domu,
Suada unikała odpowiedzi.
Maria Kiara, pani, która się nami opiekuje i także uczy j.
angielskiego w Capriotti, miała na to gotową odpowiedź. Otóż Włoszka to pytanie
odbierała, jako: „Jedziemy już do domu?” A Eliza zwyczajnie byłaby usatysfakcjonowana
odpowiedzią. Jakąkolwiek. Choćby „Za trzy godziny”. Bo my musimy wiedzieć. Musimy mieć plan. Bez planu jesteśmy bezbronni.
Nasze północne osobowości doskonale się czują w programie „robić” a zupełnie bezradne
są w programie „być”.
I tak dzisiaj ponownie dostałem mnóstwo pytań w stylu.
„Proszę Pana, a co będzie później?”
„Kiedy idziemy?”
„Co teraz robimy?”
„Dlaczego tu jesteśmy?”
Znalazłem na to sposób. Przykładam sobie dwa palce
wskazujące do skroni, zamykam oczy i mówię, że łączę się ze „Statkiem Matką”.
Następnie informuję, że wystąpił „błąd 404” i nie uzyskano połączenia z żądaną
stroną. Co w potocznej polszczyźnie przekłada się na: „Nie wiem!”
A wczoraj (poniedziałek) niektórzy, mimo koszmarnej pogody spędzali
czas tak:
Po zbiórce udaliśmy się ponownie do sali konferencyjnej,
gdzie pan Kristian, nauczyciel j. angielskiego w San Benedetto, poprowadził
dwugodzinne warsztaty powiązane z prezentacją na temat samego San Benedetto,
zwyczajów, świąt, jedzenia, i co wzbudziło szczególny entuzjazm, wina
produkowanego w lokalnych winnicach.
Po prezentacji udaliśmy się do centrum San Benedetto, gdzie
pani przewodnik oprowadziła nas po mieście. Tak nawiasem mówiąc, komfort autobusu był może porównywalny z naszymi ogórkami z lat sześćdziesiątych. :-)
San
Benedetto del Tronto leży na wybrzeżu Adriatyku,
w sercu Palmowej Riwiery, w regionie Marche. Wzdłuż
ulic miasta i nadmorskiej promenady rosną olbrzymie palmy i oleandry, które
wraz z lazurowym morzem i średniowiecznymi miasteczkami rozsianymi na
wierzchołkach okolicznych gór tworzą charakterystyczną atmosferę tego obszaru.
Porośnięta palmami promenada ciągnie się wzdłuż wybrzeża przez kilka kilometrów aż do sąsiednich kurortów - Cupra Marittima, Grottamare i Martinsicuro. Wzdłuż niej biegnie też ścieżka rowerowa, na której można jeździć nie tylko na rowerze, ale też na łyżworolkach.
San Benedetto jest przede wszystkim miastem turystycznym. Z tego powodu wybudowano w nim wiele hoteli i apartamentów, które zapewniają nocleg, a także sklepiki z pamiątkami, kawiarnie czy restauracje. Wieczorem otwierają się dyskoteki i bary.
Cała Riwiera Palmowa jest idealnym miejscem na spędzenie udanych wakacji, czy to z rodziną, czy z przyjaciółmi.
Porośnięta palmami promenada ciągnie się wzdłuż wybrzeża przez kilka kilometrów aż do sąsiednich kurortów - Cupra Marittima, Grottamare i Martinsicuro. Wzdłuż niej biegnie też ścieżka rowerowa, na której można jeździć nie tylko na rowerze, ale też na łyżworolkach.
San Benedetto jest przede wszystkim miastem turystycznym. Z tego powodu wybudowano w nim wiele hoteli i apartamentów, które zapewniają nocleg, a także sklepiki z pamiątkami, kawiarnie czy restauracje. Wieczorem otwierają się dyskoteki i bary.
Cała Riwiera Palmowa jest idealnym miejscem na spędzenie udanych wakacji, czy to z rodziną, czy z przyjaciółmi.
San Benedetto jest najważniejszą miejscowością turystyczną w
regionie. Dzieli się na stare i nowe miasto. Jego historia sięga XIII wieku,
choć najnowsze wykopaliska archeologiczne sugerują, że istniała tutaj osada
rybacka za czasów rzymskich. Obecnie główną gałęzią gospodarki w mieście jest
turystyka, choć znajduje się także tutaj ważny port. Zarówno rybacki jak i
przystań jachtowa.
Region Marche
Ponad 180 km adriatyckiego wybrzeża, malownicze
miasteczka i zaczarowane góry. Brzmi zbyt dobrze? Taki jest właśnie region
Marche. W ciągu godziny plażowy leżak można zamienić tu na buty
trekkingowe, a w międzyczasie delektować się wyśmienitą lokalną
kuchnią.
Dziennik „New York Times”, rozpływając się nad magią
tutejszych miasteczek i krajobrazu, okrzyknął Marche nową Toskanią. Coś
w tym jest. Ten mało znany region Włoch wabi złotymi plażami, truflami,
wyśmienitymi winami i czarującą przyrodą, której nadzwyczaj sprzyja
tutejszy mikroklimat. O tym, że to wymarzone miejsce na sielski wypoczynek,
świadczy najdłuższa średnia długość życia wśród mieszkańców Marche. Może to
morska bryza, zdrowa dieta oparta na lokalnych produktach, świeżych rybach
i oliwie, a może rzeczywiście jest tu jakaś magia? W filmie
promocyjnym region
reprezentują wesołe wróżki fruwające ponad klifami,
nad długim piaszczystym wybrzeżem Morza Adriatyckiego i rozsianymi po
zielonych polach i wzgórzach historycznymi miasteczkami i klasztorami.
Zapewne mają z tym coś wspólnego.
Palmowa inwestycja
Bywają takie pomysły, które
docenia się dopiero po latach i takie rybackie wioski, które dzięki tym
pomysłom zyskują status nadmorskiego kurortu. Ten los spotkał San Benedetto del
Tronto, a wszystko dzięki odważnemu projektowi przedstawionemu
w 1931 r. przez miejscowego architekta. Luigi Onorati zaproponował,
by obsadzić miejskie wybrzeże
palmami – w dodatku drogą i wrażliwą na aurę odmianą kanaryjską. Był
to strzał w dziesiątkę. Osiem tysięcy palm posadzonych
w trzech rzędach na 4-kilometrowym odcinku adriatyckiego wybrzeża do dziś
stanowi znak rozpoznawczy San Benedetto del Tronto. W cieniu palm
i tamaryszku biegnie szeroka promenada i popularna ścieżka rowerowa
(a cała trasa wzdłuż tego odcinka Adriatyku liczy już ponad 30 km!),
wzdłuż której ulokowały się hotele, restauracje, ogródki tematyczne
i wypożyczalnie sprzętu wodnego. Ale miasto nie zapomniało o swojej
historii. Do dziś każdej nocy miejscowi rybacy wybierają się na tradycyjny
połów. Wracając wczesnym rankiem, oświetlają łodzie, tworząc niepowtarzalny
marynistyczny spektakl. Mimo wczesnej godziny (3–4 rano) targ rybny stał
się atrakcją dla turystów, którzy na własne oczy mają szansę zobaczyć, co
zjedzą tego dnia na lunch. A czego warto spróbować? Przede wszystkim
miejscowej zupy rybnej i wspaniale
przyrządzanych krewetek.
Miasto dzieli się na część
turystyczno - hotelową oraz stare miasto Stare miasto z kolei dzieli
się na część współczesną (pełną modernistycznych rzeźb) oraz
średniowieczną, położoną wyżej.
Tak wygląd część średniowieczna.
Nie muszę mówić, że te dwa mosiężne ustrojstwa zaczęły wyć dokładnie w momencie, gdy weszliśmy na szczyt wieży. Zawału można było dostać!
W trakcie zwiedzania w centrum miasta odbywał się targ. Ponoć można tam znaleźć coś ładnego i taniego W ogóle okazje. Ale większość sprzedawanych rzeczy miała postać "kup jeden, a drugi dostaniesz za darmo" albo "3 za 10 euro" :-)
Ale za to, gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, co do tego, że jednak Włosi lubią odpowiednio dogodzić podniebieniu, to proszę:
Następnie wszyscy dostali około 2 godzin czasu wolnego (pora
lunchu to świętość tutaj). Po godzinie 14.00 udaliśmy się do parku linowego Quercus
Park niedaleko miejscowości Ripatransone.
Choć San Benedetto jest nad Adriatykiem i przekonując uczniów
do wzięcia udziału w wymianie pokazywałem głównie zdjęcia nadmorskie, w tym
roku mamy dla odmiany okazję oglądania okolicy z perspektywy otaczających
miasteczko wzgórz. Widoki z autobusu (których nie dało się sfotografować) były
przepiękne. Tuż za oknami autokaru rozpościerała się zielona dolina, z polami
winorośli, gajami oliwnymi, dróżkami łączącymi niewielkie miejscowości. A na
horyzoncie, niebieskie morze. Tutaj, kilka zdjęć po wyjściu z autokaru.
Ripatransone jest małą miejscowością bardzo podobną do
zeszłorocznej Offidy. Bardzo stare budynki, doskonale zachowane wąskie uliczki
przyozdobione donicami z kwiatami.
Jakoś tak się złożyło, że wokół San Benedetto jest wiele
rzeczy „naj”. Wczoraj zwiedzaliśmy największą murowaną fortecę we Włoszech a
dziś szliśmy dwoma najwęższymi uliczkami w Europie.
Wreszcie mijają ruiny starożytnego amfiteatru dotarliśmy do
parku linowego. Uczniowie założyli uprzęże i przeszli szkolenie dotyczące
bezpieczeństwa. Michał tłumaczył na wszelki wypadek wszystko na polski. Całe
szkolenie głównie sprowadzało się do tego, że nigdy, ale to przenigdy, nie
wolno wypiąć dwóch karabińczyków naraz. Zawsze podczas chodzenia po parku
linowym , trzeba być przypiętym, choć jednym karabińczykiem do liny.
Po dwóch i pół godzinie wróciliśmy do San Benedetto.
Zmęczeni. Bardzo.
Na koniec zdjęcia grupowe, które zrobiono na dzisiaj.
Korzystając z faktu, że mamy tu zdjęcia całej grupy, ponownie muszę przyznać, że mam przyjemność współpracować ze wspaniałymi młodymi ludźmi. Macie, Państwo, bardzo dojrzałe, otwarte dzieci, które (zwłaszcza te osoby, będące tu pierwszy raz), nie wstydzą się jeszcze momentów takiego młodzieńczego, albo nawet dziecięcego zachwytu. W tym roku język angielski słychać nawet jeszcze bardziej niż w poprzednich latach. W autobusie, gdy idziemy grupą, na zajęciach. To bardzo miłe. Mam nadzieję, że tak już zostanie do końca naszego pobytu tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz