Dziś rano trzeba było wstać wcześnie. Powietrze było tak rześkie, że można było zobaczyć na horyzoncie ośnieżone szczyty gór.
Zbiórka przed wyjazdem
do wiecznego miasta miała miejsce o 6.30. Dołączyła do nas młodzież z wymiany
międzynarodowej z Belgii. Zwiedzaliśmy miasto dość dużą grupą, ale Włosi mieli
osobnego przewodnika, który mówił po Włosku.
Uczniowie zostali wyposażeni w urządzenia audio i poznaliśmy naszą panią przewodnik. Follow the green umbrella (podążaj za zieloną parasolką) mogło zostać motywem przewodnim całego dnia podobnie jak rok temu „follow the black umbrella „ (podążaj za czarną parasolką). Jednak to „group power” (moc grupy), czyli ciekawa strategia przechodzenia na pasach grupą, im ciaśniejszą tym lepiej, by wymusić na samochodach zatrzymanie się. Widocznie przejechanie wielu przechodniów naraz jest gorsze tutaj niż tylko jednego, no ewentualnie kilkoro.
Z tej parasolki, to może robiliśmy sobie żarty, ale nie da się ukryć, że każdy przewodnik nosi ze sobą jakiś rozpoznawalny emblemat, który można łatwo podnieść nad głowy oceanu turystów, by członkowie grupy wiedzieli, gdzie jest. Jest to bardzo przydatne. Kilka razy zdarzyło mi się wypatrywać parasolki .
Zwiedzanie Rzymu rozpoczęliśmy przed Koloseum. Większość
informacji powtórzyła się z zeszłego roku, więc przekleję:
Koloseum zostało zbudowane rękoma 40 tysięcy niewolników sprowadzonych do Rzymu przez Cesara Vespazjana po zdobyciu Jerozolimy za pieniądze Jerozolimy. Zajęło im to około 8-10 lat i wreszcie 80 lat przed naszą erą Cezar Titus dokonał inauguracji areny, na której szacuje się, że przez kolejne 600 lat zginęło od 600 do 700 tysięcy ludzi. Czyli około średnio około 3 osoby dziennie. Zaznaczył, że choć będąc najbardziej rozpoznawalną budowlą w Rzymie, Koloseum jest pomnikiem krwawym i smutnym.
Ale, Pani dodała kilka szczegółów.
Cesarze dynastii Flawiuszów zdecydowali się zbudować Koloseum, ponieważ
„dobra zmiana” poprzednika, Cezara Nerona, nie
przypadła ludowi Rzymu do gustu na tyle, że zdecydowano się go wymazać z
pamięci.
Koloseum nazywało się amfiteatrem Flaviańskim. Obecna nazwa, to
przydomek, który później nadali budynkowi mieszkańcy ze względu na Kolosa Nero,
czyli blisko 30 metrową statuę Nerona.
Niektóre zwierzęta starożytnego świata prawie wyginęły ze względu na intensywne polowania w celu wystawienia ich w walkach w Koloseum.
Na arenie toczyły się zazwyczaj 2 walki rano, jedna w porze lunchu (karmiono drapieżniki skazanymi na śmierć złoczyńcami, niekoniecznie byli to chrześcijanie, co więcej w samym Koloseum nie zabito żadnego chrześcijanina, podczas prześladowań. Owszem prześladowano wyznawców tej nowej religii, ale nie byli oni zabijani w Koloseum. Tylko poza nim.
Po posągu Nerona pozostał tylko cokół.
Południowa część Koloseum została odbudowana głównie po 1871 roku, gdy zdecydowano się na jego odrestaurowanie i zbadanie.
Dewastacja Koloseum miała miejsce przede wszystkim w czasach
średniowiecznych. Był to symbol zbytku i zabaw, które nie podobały się ani
Kościołowi ani prostemu ludowi, który był zwyczajnie biedny.
Koloseum służyło w swojej historii, jako blok mieszkalny.
Marmurowe bloki, zdobienia i rzeźby zostały albo skradzione albo zniszczone.
Oryginalne koloseum i kolos Nerona:
Na przeciwko Koloseum można było zobaczyć ruiny Wzgórza Palatyńskiego, na którym Romulus zdecydował się zbudować miasto, jakie dało początek jednemu z największych europejskich imperiów.
Następnie drogą wybudowaną przez Benito Mussoliniego (Via dell’Impero a obecnie Via dei Forii Imperiali) przeszliśmy obok Forum Romanum. Stanęliśmy przed statuą Juliusza Cezara a po drugiej stronie stał jego następca Oktawian August.
Następnie przeszliśmy grupą na drugą stronę ulicy, by
podziwiać pozostałości po pierwszym centrum handlowym. Na parterze a w zasadzie
w piwnicach centrum handlowano winem, parterze żywnością, na piętrze
sprzedawano ryby.
Po obejrzeniu Altare della Patria - Jest to wielki biały budynek wybudowany przez Króla Wiktora Emanuela II po zjednoczeniu Włoch nie cieszy się wielką sympatią Rzymian. Nazywają go tortem weselnym ze względu na wyróżniający się kolor białego marmuru lub maszyną do pisania ze względu na kształt.
Koń na zdjęciu stojący pod królem Emanuelem jest pusty w środku. Na początku XIX wieku
serwowano w nim obiad dla 12 ludzi. Jest tak wielki.
Obok znajduje się Kapitol. Na nim dumnie stoi posąg Marka
Aureliusza, który przetrwał tylko dlatego, że władze kościelne sądziły, że jest
to posąg Konstantyna – Cezara, który usankcjonował Chrześcijaństwo jako religię
obowiązującą w Rzymie.
Tam młodzież otrzymała 1 godzinę wolnego.
I tam nieco czar Rzymu prysł. Sama wycieczka, choć nikt się rano nie spóźnił, rozpoczęła się nieszczęśliwie z powodu korków na autostradzie przy wjeździe do Rzymu. Zamiast rozpocząć ją o 10.00 zaczęliśmy godzinę później. I niestety nie udało nam się jej już nadgonić. Dlatego przerwa popołudniowa, jakże święta tutaj, została ogłoszona w dość nieszczęśliwym miejscu. W dodatku uczniowie myśleli, zwłaszcza ci, którzy byli rok temu, że jest to tylko przerwa na odświeżenie się w toalecie.
Na pobliżu Kapitolu w zasadzie można się zrelaksować w takim
miniaturowym parku z ładnymi widokami na miasto. Nie ma jednak żadnych
restauracji, lodziarni oraz sklepików z pamiątkami, na co Państwa dzieci mocno
liczyły.
Zdjęcia po przerwie z Kapitolu.
Zdjęcia po przerwie z Kapitolu.
Balkon z którego Mussolini ogłaszał swoją "dobrą zmianę".
Ostanie spojrzenie na tort. Lub maszynę do pisania, jak kto woli.
Po przerwie było jasne, że by zdążyć do Watykanu i zwiedzić
Bazylikę św. Piotra trzeba się pospieszyć. Na podziwianie fontanny di Trevi
mieliśmy jakieś 10 minut. 5 minut więcej dzieciaki otrzymały na Panteon.
Droga do Watykanu była piękna, ze względu na mosty na Tybrze.
Jednak gdy pojawiliśmy się na miejscu coś było nie tak. Choć drzwi do Bazyliki
było otwarte nie widać było turystów. Turyści stali jednak w kolejce bramek
wykrywaczy metali. Okazało się, że papież odprawiał mszę i wejście do bazyliki
było możliwe tylko za specjalnym zaproszeniem, którego oczywiście nie mieliśmy.
Nasza pani przewodnik początkowo nawet uknuła szczwany plan, by podejść do
bramek grupą, udać idiotę i wybłagać wejście. Jednak uznaliśmy ostatecznie, że
ci smutni panowie w garniturach mogą mieć coś w sobie ze szwajcarskiego
uwielbienia zasad, porządku i przestrzegania procedur. Czyli, że raczej się to
nie uda. Rozczarowani pokręciliśmy się jeszcze chwilkę na placu Świętego Piotra
i po siedemnastej zmęczeni udaliśmy się do San Benedetto.
Mimo pośpiechu i małego (no dobra, dość dużego) rozczarowania, uważam, że to było dobry dzień. Zmęczeni wróciliśmy do San Benedetto po 21.00 ale słyszałem, że młodzież i tak umawiała się na wspólne spotkanie wieczorem.
Niezniszczalni!
Niezniszczalni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz