środa, 6 maja 2015

Barca, Michał, Ascoli, Most, Offida, Michał

Juve wygrało. A Barca gra dzisiaj. Gdy piszę tego posta wygrywa, czyli cały plan poszedł na marne. Mamy wielu fanów Barcelony, ale jeden jest wybitnie radykalny. Dlatego szczególną przyjemność sprawiało mi przepowiadanie niemieckiej masakry piłą mechaniczną w Katalonii. Mu w twarz. Rozumiem, że pan Tomasz (tata Szymona), może poczuć się teraz wzburzony. Też fanatyk Blaugrany. Ale proszę się wyluzować. Bowiem, no kurcze. 2:0! Messi. Znowu. Ehhh. Nawet wymyśliłem termin Bayerische panzerwagen dla opisania Blitzkriegu na Camp Nou. Michał (zdjęcie poniżej) nauczył mnie to wymawiać z niemieckim akcentem. Muszę się przyznać, że jeszcze z rok, dwa wcześniej o wiele łatwiej było Szymona trollować. Teraz moje nawet najbardziej wymyślne prowokacje odbijały się od ściany. No nic, nic nie działało. A teraz to on się będzie jutro uśmiechać pod nosem. Wymownie. Szeroko. Oj. Moment. Nie. To już się teraz zaczyna. Emil śle sms-a. Visca. The King.

OK. OK. Niech wam będzie! Visca el Barça, Visca l'espectacle!

3:0 Neymar. I koniec meczu. Jak żyć?



Co za dzień! Rozpoczął się godzinę później niż zwykle. Udaliśmy się najpierw autokarami do Ascoli Pisceno. Mama Michała komplementując bloga (dziękuję) zwróciła mi uwagę, że na zdjęciach rzadko widuje syna Michała.

Oto Michał.



Z góry przepraszam wszystkich rodziców. Przy takiej ilości uczniów trudno uchwycić wszystkich. Zwłaszcza, że oni bez przerwy się ruszają. My też bardziej się skupiamy na architekturze. Jutro dostanę zdjęcia z innych aparatów i postaram się je wrzucić. Choć część przynajmniej. W autobusie starałem się sfotografować wszystkich.









Dziękuję także za sms-y i udostępnianie bloga na FB. A także za komentarze. Jeden nawet pod zdjęciem kawy został usunięty przez autora na wyraźną i stanowczą prośbę syna.

A to leciało jakoś tak: Mmmm, kawusia. Pozdrawienia od rodziny Urbaniaków.

Tak więc, drogi Pawle.  Cytując klasyka z Matrixa. Dodge this!

Przepraszam też z góry za błędy. Bloga piszę późnym wieczorem. Czytam raz i wrzucam. Za dużo czasu na edycję nie pozostaje. 

Ascoli

Ascoli Piceno, stolica prowincji noszącej identyczną nazwę we włoskim regionie Marche, to miasto z bardzo bogatą i niezwykle długą historią, która po dziś dzień jest żywa, szczególnie dzięki niezwykle ciekawym konstrukcjom architektonicznym, zabytkowym wieżom, kościołom oraz posągom, znajdującym się nie tylko w zabytkowej części miasta, ale także na jego obrzeżach. W Italii centralnej, Ascoli Piceno jest prawdopodobnie miastem, które posiada największe bogactwo architektoniczne, w zakresie starożytnych dzieł sztuki i historycznych zabytków. Ascoli Piceno jest głównym celem wielbicieli pięknej architektury zabytkowej, którzy wybierają się do Włoch.

Więcej o Ascoli tutaj


Naprawdę warto kliknąć i przeczytać.

Ascoli era Ascoli quando Roma era pascolo.
W tłumaczeniu: Ascoli było Ascoli kiedy Rzym był pastwiskiem.

Jest jeszcze wersja rymowana.

Asca era Asca quando Roma era pasca.

To dość popularne powiedzenie tutaj zawdzięcza swoją popularność smutnemu faktowi, że gdy Rzym już powstał to odwiedził miasteczko Ascoli ze swoimi legionami, zrównał je z ziemią i postawił nowe miasto pobudowane na planie prostopadle krzyżujących się ulic w układzie północ-południe, wschód – zachód.

W miasteczku zaopiekowała się nami przemiła pani przewodnik. Urodziła się w Norwegii, ale mieszka już tutaj od 25 lat. Jej skandynawskie korzenie sprawiły, że jej angielski jest bardzo łatwy do zrozumienia. Z jakiegoś powodu Skandynawowie tak mają. Są bardzo listeners friendly. Co prawda musiałem kilka razy podnieść głos, by zachęcić opornych do uważnego słuchania tego, co miała do powiedzenia, a miała do przekazania mnóstwo ciekawych informacji. Dodatkowo jeszcze, co ją wyróżniało na tle wcześniejszych przewodników, zadawała młodzieży pytania. Vivat interaktywność!

Ja to widzę tak! Wymiana, to nie wycieczka turystyczna, ale przede wszystkim rozciągnięte w czasie zajęcia z angielskiego. W rezultacie, okazja do wysłuchania ciekawej prezentacji nawet, jeśli mam swoje 15-17 lat i zabytki nie znajdują się bardzo wysoko na liście moich edukacyjnych priorytetów, jest przede wszystkim ćwiczeniem z języka. Na żywo! W słońcu. Wśród magicznej scenerii. Stąd chwilowa irytacja ignorancją. Później już było super.




















































Na szczególną uwagę zasługuje rzymski most z czasów Cezara Augusta, jeden z najokazalszych we Włoszech, który w niezmienionej formie, przetrwał trzęsienia ziemi, przemarsze wojsk i wojny wszelkiego rodzaju do 1934 roku. Pokonał go wynalazek silnika spalinowego i ruch uliczny. Zaczął się chwiać. Mussolini zamiast go zniszczyć zdecydował, że zostanie on rozkopany i wzmocniony od środka. I tak jest do teraz. Można dzięki temu wejść do środka tego mostu i zobaczyć na własne oczy rzymską technologię budowania mostów.







Obok mostu znajduje się miejska pralnia. Gdy Ascoli rozpoczęło handel wełną, handlarze myli ją i przygotowywali w rzece. Po czym stopniowo przeganiali robiące pranie kobiety. Te się poskarżyły rajcom miejskim i wywalczyły dla siebie pierwszeństwo do prawa korzystania z pralni pod groźbą kary finansowej.



Po półtoragodzinnej przerwie na lunch udaliśmy się do Offido.  Tutaj nadmienię, że naszą ekipę cechuje stosowanie się do Real Time a nie Italian Time. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby któryś z polskich uczestników się spóźnił. Włosi są też bardzo punktualni. Tylko Darię bardzo boli brzuch.

Offida. Słońce, a było bardzo gorąco, oraz wilgotność powietrza wyssały z naszych uczniów sporo energii. A Offida miała do zaoferowania wiele. Najpierw teatr z czasów renesansu, który cały czas działa. Może pomieścić 300 osób ale bywało że i 1800 tam się bawiło. Grane są tam nadal spektakle, odbywają się koncerty oraz zebrania Rady Miasta.

Raz w teatrze młody człowiek, uczeń włoski, z grupy zwiedzających podobnej do naszej nagle wstał i swojej dziewczynie zarecytował Szekspira. Od tego momentu, jest taka tradycja, że prosi się dwóch ochotników o podobną improwizację. Niekoniecznie wierszem, niekoniecznie angielskim wieszczem.
Michał (zdjęcie powyżej) zgłosił się na ochotnika. Franchesca udała się  na balkon, a Michała zadaniem było wyznanie jej miłości.

Mamy z tego filmik. Wrzucimy go przy najbliższej okazji. Teraz jest na naszej grupie. A ona jest zamknięta dla uczestników wymiany i taką pozostanie. Proszę o cierpliwość. Jak wybrnął Michał z zadania? Znakomicie.

- OK. Hi, Julliet. (Cześć, Julliet.)
- Hi. (Cześć)
- How are you. (Jak się masz?)
- I’m fine. (Dobrze.)
- Oh. Me too. (Ja też.) … Ok. I have to say you something. It’s really important. Are you ready? (Muszę ci coś powiedzieć. To naprawdę ważne. Jesteś gotowa?)
- Yeah.
- That’s really difficult, but… I… I love you as much as I love chicken from KFC.  (To naprawdę trudne, ale .. Ja… Ja kocham cię tak bardzo jak kurczaka z KFC.)

Spryciula, co nie?

Jest film. Tak więc p. Anno. Może zdjęć dużo nie było ale filmu nie ma nikt inny. Prego:












Następnie zwiedzaliśmy kościół Santa Maria della Rocca. Był to najpierw zamek obronny leżący na obrzeżach miasteczka wybudowany w stylu romańskim i gotyckim w 1330 roku. Początkowo należał do rodziny Lombardii. Jest obecnie tylko atrakcją turystyczną, nie odprawia się w nim mszy poza 15 sierpnia – dzień patrona kościoła. W jego katakumbach odbywają się śluby i wiele dziewcząt z okolicy potrafi czekać rok a nawet dłużej, by móc powiedzieć „tak” w tym właśnie kościele.
Nad katakumbami wchodzimy do wielkiego wysokiego kościoła, który jako że należał do Benedyktynów został rozbudowany bardzo wysoko. Wierzyli oni, że im wyższa świątynia tym bliżej było do Boga.  Jego dach zachował się w całości od wspomnianego XIV wieku. Wszystkie ściany były pokryte freskami. Niestety zostało ich bardzo niewiele. Podczas kolejnych trzęsień ziemi odpadały od ściany. Największe trzęsienie zniszczyło prawie kompletnie kościół podczas II wojny światowej. Przez jakiś czas służył Niemcom, jako szopa. Gdy się wreszcie wynieśli zaminowali cały teren wokół miasteczka. Rozminowaniem zajęli się polscy żołnierze z armii Andersa, za co bardzo się tutaj nas szanuje a pan przewodnik nie omieszkał nam podziękować, bowiem uważa się, że dzięki temu miasto przetrwało zawieruchę wojenną w zasadzie nietknięte.








Część uczniów oglądała także prezentację w faktorii włoskich koronek. Niektórzy już nie mieli sił.
Po zwiedzaniu Offidy udaliśmy się do miejsca, w którym tłoczy się oliwę z oliwek. Czekała na nas tam, a jakże, malutka (sic!) przekąska.









Nie widziałem tego niestety. Już byłem w samochodzie w drodze do szpitala.

Daria.

Z góry zaznaczam, że pozwoliła mi napisać o naszej trudnej sytuacji. Ból brzucha Darii stawał się coraz silniejszy. W Offidzie została w autobusie. Nie miała sił chodzić.  Pan kierowca zdradził, że niedaleko parkingu jest szpital. Udaliśmy się po pomoc, ale niestety placówka nie miała oddziału pogotowia. Odesłano nas do San Benedetto. Do faktorii oliwy z oliwek przyjechał brat Elizy, partnerki Darii i zabrał nas do szpitala. Jako, że dziewczynka bardzo cierpiała natychmiast udzielono nam pomocy. To była kwestia może 10 min czekania. Rejestracja trwała sekundę. Poprosiłem uczniów, by zostawili paszporty i dowody w domu, na wypadek kradzieży, zagubienia. Daria zastosowała się do prośby (jak wszyscy) i bardzo się martwiłem, że to może być kłopot. No importa! Nie ważne! Tak skwitowała moje pytanie pielęgniarka. Wpis do systemu zajął minutę, następnie błyskawicznie pobrano jej krew. Natychmiast zrobiono jej USG i echo serca. Chwilę po tym otrzymała kroplówkę ze środkiem przeciwbólowym, który na szczęście pomógł. Odzyskała siły. Uśmiech znowu zagościł na twarzy. Na krótko. Diagnoza – zapalenie trzustki. Daria mówi, że ona się w ogóle tego obawiała. Bo to nie jest pierwszy raz. Gdyby tylko mogli dać jej jakąś kroplówkę ze środkiem przeciwbólowym i trochę nawodnili, to ona rozmawiała z mamą i mogłaby jutro polecieć do Warszawy z Rzymu, a tam ciocia by ją odebrała i pojechała z nią do Centrum Zdrowia Dziecka. Pani Karolina tłumaczy. Następuje pauza. Pani doktor przygląda mi się uważnie. Zdaje się pytać. Sciocco? Sciocco Professore Polako? No Italiano? Espanol? Estutpido? Po czym następuje Niagara słów kierowanych do Pani Karoliny, która masakruje jakąkiekolwiek, najbardziej nawet nieśmiałe zalążki pomysłu przetransportowania Darii gdziekolwiek niż do sali na szóstym piętrze nad nami.

Musi zostać w szpitalu. Mama już kupuje bilet. Eliza jej partnerka nie jedzie jutro do Rzymu. Zostaje z nią. W ogóle, jeśli czytaliście Państwo o tym, co się tu wyprawia, gdy ktoś nie zje obiadu, lunchu, kanapki etc., to nie da się opisać tego, co wyprawia la mamma italiana, gdy jej una ragazza polacca przeżywa takie cierpienie. Armagedon troski? Wszechświat pomocy?

Na szczęście była też z nami pani Karolina (Włoszka, nauczyciel ze szkoły, której, jak może wspomniałem wcześniej, mama jest Polką. Pani Karolina mówi  po polsku i była niezastąpiona w tej sytuacji. W ogóle Włosi nie mówią po angielsku. W jakimś rankingu czy badaniu powszechności angielskiego wypadli na 19 miejscu… Od końca. Ale to wcale im nie przeszkadza. I tak będą do ciebie mówić po włosku, nawet, jeśli wiedzą, że nic a nic ich nie zrozumiesz. I co najlepsze. Dogadasz się. Wystarczą dwie sprawne ręce i wymowna mimika. W sumie, to Darii mi żal podwójnie. Jej sala w szpitalu jest trzyosobowa i na bank te dwie panie, które z nią leżą pewnie będą teraz lalla la lallla lalalla lallalować. All day long.
Podsumowując jest w dobrych rękach. Daria w tym wszystkim była niesamowicie dzielna. Super dziewczyna. Trzymamy kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz