wtorek, 5 maja 2015

Wtorek. Grotto di Frassassi



Wtorek rozpoczęliśmy także o ósmej rano. Większość uczniów na pytanie „Jak tam?” odpowiadała „Dobrze” i myślę, że z kolei większość czytających nas rodziców rozpoznaje ten typ krótkiej i wyczerpującej temat konwersacji, jako typowy. Tak, więc proszę się nie martwić. Jest „bene”. Dzieciaki w poniedziałek po południu i wieczorem poszły ponownie na plażę, część się kąpała. Część była tam, inni byli gdzie indziej. Jedno jest pewne. Nowo otwarta w San Benedetto amerykańska knajpka White Bakery jest godna polecenia.

Głównym punktem programu dziś są jaskinie Frassassi.

Jaskinie / Groty Frassassi (Grotte di Frassassi) Znajdują się w przepięknym wąwozie o takiejj samej nazwie. Ma on około 3,2 km długości, a powstał w wyniku erozji skał pod wpływem działania wody rzeki Sentino. Wapienne skały Apeninów otworzyły koryto dla obecnej rzeki odgradzając ją od świata stromymi ścianami, w których kryje się geologiczny ewenement. Temperatura w jaskiniach to 14oC i 98% wilgotności.

Jaskinie Frasassi zostały w pełni odkryte dopiero w 1971 roku przez grupę speleologów. Cały, odkryty do tej pory ciąg korytarzy ma aż 13 kilometrów długości sięgając w głąb gór Apeninów, w rzeczywistości jednak uważa się, że jest ich o wiele więcej, a cały zespół liczy sobie aż 35 km. Odkrywcy nadali mu nazwę Grotta Grande del Vento, co oznacza Wielką Jaskinię Wiatru. Ciąg składa się z wielu pojedynczych komór połączonych siecią tuneli skalnych. Znacznie wcześniej jednak rozpoczęto pierwsze badania. W okresie międzywojennym próbowano wejść kilkakrotnie do jaskiń, ale odkrywano je stopniowo coraz głębiej aż do lat 70-tych, kiedy największą z Grotte di Frasassi, włącznie z Grotą Wielkiego Wiatru, odkryli w roku 1971 speleolodzy z klubu C.A.I. z Ankony.
Jaskinie stały się sławne we Włoszech i przyciągają turystów. Do zwiedzania udostępniono jedynie półtora kilometra tego cudownego świata. Trasa jest odpowiednio przygotowana, wyposażona w specjalne chodniki i oświetlona. Udostępniona jest przede wszystkim sala główna czyli Wielka Jaskinia Wiatru, o monumentalnych rozmiarach mogących pomieścić mediolańską katedrę. W komorach znajdują się często jeziorka wyjątkowo czystej krystalicznej wody, co nie jest dziwne zważywszy na otaczające ją wapienie, będące doskonałym filtrem. Z jeziorek wystają wapienne rzeźby stworzone przez naturę. Niektóre formy naciekowe wyglądają jak koronkowe firanki, delikatne kwiaty albo świece. Jedne są prawie przezroczyste, inne mienią się wszystkimi barwami tęczy. Zwiedzanie odbywa się tu z przewodnikiem, a do wnętrza może wejść jednorazowo 70 osób.
Wielka Grota Wiatru
Wielka Grota Wiatru lub też Wielka Jaskinia Wiatru jest największą z dotychczas odkrytych sal w kompleksie. Prowadzi do niej 1,5-kilometrowy tunel wydrążony w skałach wapiennych. W samym centrum jaskini znajduje się Ankońska Przepaść, której wypełniona nieprzeniknioną ciemnością głębia do dziś me została  zbadana. W pobliżu przepaści stoi II Gi-gante (Olbrzym), wielka wapienna kolumna pożłobiona głębokimi bruzdami. Po  przeciwnej stronie znajduje się wapienna kaskada, określana jako La Cascata del Niagara (Wodospad Niagara). Jej wygląd przywodzi na myśl grzmiący ryk spienionych wód jej imienniczki.
Komnata Świec i Sala Wieczności
W głębi tego skomplikowanego  labiryntu jaskiń leży przedstawiająca niezwykły widok La Sala delie Candeline (Komnata Świec). Jej dno jest najeżone  błyszczącymi białymi stalagmitami, wyrastającymi jak zapalone świece z płytkiego jeziorka. Każdy z nich wygląda jakby stał na kandelabrze. Z jej stropów zwisa tysiące stalaktytów o niezwykłej, opalizująco białej barwie. Przepiękna jest też Sala Wieczności, Sala dell’ Infinito, w której stalaktyty i stalagmity połączyły się kolumny. Ściany całego kompleksu ozdabiają zachwycające geologiczne formy, od delikatnych draperii, przez które sączy się światło aż do masywnych pinkali. Minerały, którymi nasączona jest woda spływająca po ścianach jaskiń nadały formacjom naciekowym różne kolory, od mleczobiałych aż po różowe czy zielone.

Największa komnata w zespole jaskiń Frassassi jest tak duża, że pomieściła by Duomo di Milano czyli Katedrę w Mediolanie.



Całość robi olbrzymie wrażenie. Wycieczkę oprowadzała w języku angielskim przemiła pani przewodnik.

W jaskiniach nie można robić zdjęć, dlatego wykorzystałem te dostępne w Internecie. Nasz wspaniały naród posiada jednak tę ważną cechę, która pozwoliła nam przetrwać zabory i wszelakie okupacje. Mianowicie różne zakazy i nakazy traktujemy bardziej, jako zalecenia i niekoniecznie się do nich stosujemy. Taką strategię przyjęła Marta i będziemy niebawem w posiadaniu zdjęć zrobionych ukradkiem, w tajemnicy i z nutą szpiegowskiej rezolutności.

Po zakończeniu zwiedzania udaliśmy się na parking i spędziliśmy godzinę, spożywając lunch. Kanapki, kawałki zimnej pizzy i wszelakiej maści przekąski. W pobliżu było mnóstwo budek z jedzeniem w tym lodami.

Richard, który prowadził zajęcia z angielskiego, urodził się i wychował w Stanach Zjednoczonych (Filadelfia) i wspominał, że tutaj stosuje się dwa różne rodzaje czasu. Real Time (czas rzeczywisty) i Italian time (czas włoski). Zawsze, kiedy umawia się ze znajomymi ze Stanów pytają, czy na przykład 17.00 to jest Real czy Italian Time. Nasza godzina na lunch trwała bardziej wg. Italian time, czyli pięć, dziesięć, dwadzieścia czy pół godziny więcej. To trudno powiedzieć. Włoski stosunek do czasu jest zbliżony do tego, jak Polacy (w tym Marta) stosują się do obowiązującego prawa, zasad i przepisów.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na godzinę (Real Time) w dużym centrum handlowym. Serwują tam super cappuccino. 


Do  San Benedetto wróciliśmy około 17.00.
























Pogoda.

Teraz to typowy nasz sierpień po Matki Boskiej Zielnej. W dzień słonecznie, nawet parno, natomiast poranki i wieczory bywają chłodniejsze. Ale nie zimne.

Morze

Słone. Rano skąpane w gęstej mgle. Niekoniecznie lazurowe. Jasnozielone i bardzo czyste. Duże piaszczyste plaże. Ponieważ San Benedetto dopina ostatnie guziki przed rozpoczęciem sezonu (tutaj 1 czerwca), na plaży można zobaczyć ciężki sprzęt do rekultywacji piasku, hałdy piasku gotowe do rozrzucenia. Nie ma typowych dla nas falochronów w postaci drewnianych pali wbitych w piasek. Jakieś 100 metrów w głąb morza są regularnie rozrzucone skały i kamloty równolegle do linii brzegowej.

Jest dość pusto. Dużo ludzi biega, ćwiczy, ale raczej w pasie nadmorskim niż na samej plaży. Z panią Marią mieszkamy w tzw. Nowym San Benedetto, czyli dzielnicy typowo wybudowanej z myślą o turystach. Jest tu mnóstwo hoteli. Przy nich biegnie ulica, obok szeroki pas dla rowerzystów i rolkarzy a dalej gęsto postawione chalet. To parterowe budynki a w nich restauracyjki, puby lub sklepiki dla turystów (jeszcze zamknięte).  Anglicy ukradli to słowo i opisuje ono małe domki w górach. My mamy szalety, także mała architektura, wręcz mini. Tylko służą innym celom.
Tubylcy jeszcze się nie kąpią. Dla nich temperatura wody jest stanowczo za niska. My oczywiście pływamy. Temperatura wody jest teraz tutaj i tak cieplejsza niż w Bałtyku w szczycie sezonu, choć uznaliśmy, że tłumaczenie Włochom fenomenu Morza Bałtyckiego jest pozbawione sensu. Woda jest bardziej zasolona niż w naszym morzu, dlatego łatwiej się pływa, ponieważ wypiera pływającego.

Mangiare

Mangiare (mandżjare) jest problemem. Mangiare – jeść.

Pani Paola wysyła sms-a. Vodek (Wojtek) partner  Valerio nic nie je. I mama Valerio bardzo się martwi. Gdyby Wojtek mógł jej powiedzieć, co lubi jeść, to ona się dostosuje. Nie wiem. Może jakąś kaszankę sprowadzi z Polski albo bigos ugotuje. Chociaż kwaśnej kapusty nie ma, ale w jakimś supermarkecie można by Sauerkraut kupić i wcisnąć tam Prosciutto di Parma i jakieś oliwki, czy coś. Ewentualnie tutaj jest taka cukiernia, gdzie żoną właściciela jest Polka i ona piecze makowiec i sernik. Co prawda tylko na Wielkanoc i Boże Narodzenie a sernik z ricotty, bo średzka Jana jeszcze nie eksportuje do San Benedetto swojego półtłustego sera. (Proszę się nie śmiać! Na Turnpike lane w Londynie jest turecki sklep a nim cała półka dedykowana tylko produktom Jany. Mleko, sery nawet kefir. Wszystkie smaki. Spotkałem Średzian, którzy raczyli się produktami Jany w Toronto i w USA. I wcale nie w Nowym Jorku tylko na jakimś zadupiu w pasie biblijnym – dawniej obszar Skonfederowanych Stanów)




To ta cukiernia u góry.

Dzwonię do Wojtka.

- Wojtek sprawa taka jest, że mama Valerio martwi się, że nic nie jesz. Coś jest nie OK?
- Ale, proszę pana, ja tylko wczoraj podziękowałem za kolację. Nie byłem głodny. Zjedliśmy duży obiad.
- To był lunch.
- To był ocean spaghetti, proszę pana. I ja się wykąpałem i chciałem się tylko położyć spać, byłem bardzo zmęczony, a oni mi wyskakują nagle, że kolacja jest gotowa.
- To był obiad.
- Ale ja naprawdę nie byłem głodny. Zapewniałem mamę Valerio, że bardzo lubię włoską kuchnię. Wczoraj, dzisiaj rano i po południu ją zapewniałem. I zjadłem wszystko to, co mi dali. Ja bardzo przepraszam. (Wojtek jest przeogromnie miłym i grzecznym młodym człowiekiem.)
- Nie przepraszaj. (I jak mu tu wytłumaczyć znaczenie terminu „szok kulturowy”, skoro doświadcza go na własnej skórze). Jest OK. To tylko troska la mamma Italiana. Tak tu po prostu jest. Nie przejmuj się, proszę!

Pani Maria włącza się do rozmowy i ma proste rozwiązanie, choć radykalne. Mangia. Mangia tuttto. Nawet jak nie jesteś głodny. I jak skończysz powiedz grazie mille i wszyscy będą szczęśliwi. Zwłaszcza twój brzuszek.

Ja nawet Wojtka rozumiem. Przypomina mi się moja kochana babcia Kazia, dla której słowa „kochać” i „jeść” to były w zasadzie czasowniki synonimiczne.

No powiedzcie Państwo sami. Jak żyć? Naprawdę! Jak?

PS. Szymon żyje. Nikt go nie zabił. On tylko zrobił mangia i jest „well fed” czyli dobrze wykarmiony.

PS2. Forza JUVE

Juventus wygrywa z Realem 2:1 w półfinale Ligi Mistrzów. Mecz, który dzisiaj chyba wszyscy uczestnicy wymiany oglądali, w jakieś knajpce w San Benedetto.

Jutro Barca. Ale o tym jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz