Wtorek
rozpoczęliśmy także o ósmej rano. Większość uczniów na pytanie „Jak tam?”
odpowiadała „Dobrze” i myślę, że z kolei większość czytających nas rodziców rozpoznaje
ten typ krótkiej i wyczerpującej temat konwersacji, jako typowy. Tak, więc
proszę się nie martwić. Jest „bene”. Dzieciaki w poniedziałek po południu i
wieczorem poszły ponownie na plażę, część się kąpała. Część była tam, inni byli
gdzie indziej. Jedno jest pewne. Nowo otwarta w San Benedetto amerykańska knajpka
White Bakery jest godna polecenia.
Głównym
punktem programu dziś są jaskinie Frassassi.
Jaskinie
/ Groty Frassassi (Grotte di Frassassi) Znajdują się w przepięknym wąwozie o takiejj
samej nazwie. Ma on około 3,2 km długości, a powstał w wyniku erozji skał pod
wpływem działania wody rzeki Sentino. Wapienne skały Apeninów otworzyły koryto
dla obecnej rzeki odgradzając ją od świata stromymi ścianami, w których kryje
się geologiczny ewenement. Temperatura w jaskiniach to 14oC i 98%
wilgotności.
Jaskinie
Frasassi zostały w pełni odkryte dopiero w 1971 roku przez grupę speleologów.
Cały, odkryty do tej pory ciąg korytarzy ma aż 13 kilometrów długości sięgając
w głąb gór Apeninów, w rzeczywistości jednak uważa się, że jest ich o wiele
więcej, a cały zespół liczy sobie aż 35 km. Odkrywcy nadali mu nazwę Grotta Grande del Vento,
co oznacza Wielką Jaskinię Wiatru. Ciąg składa się z wielu pojedynczych komór
połączonych siecią tuneli skalnych. Znacznie wcześniej jednak rozpoczęto
pierwsze badania. W okresie międzywojennym próbowano wejść kilkakrotnie do
jaskiń, ale odkrywano je stopniowo coraz głębiej aż do lat 70-tych, kiedy
największą z Grotte di Frasassi, włącznie z Grotą Wielkiego Wiatru, odkryli w
roku 1971 speleolodzy z klubu C.A.I. z Ankony.
Jaskinie stały się
sławne we Włoszech i przyciągają turystów. Do zwiedzania udostępniono jedynie
półtora kilometra tego cudownego świata. Trasa jest odpowiednio przygotowana,
wyposażona w specjalne chodniki i oświetlona. Udostępniona jest przede
wszystkim sala główna czyli Wielka Jaskinia Wiatru, o monumentalnych rozmiarach
mogących pomieścić mediolańską katedrę. W komorach znajdują się często jeziorka
wyjątkowo czystej krystalicznej wody, co nie jest dziwne zważywszy na
otaczające ją wapienie, będące doskonałym filtrem. Z jeziorek wystają wapienne
rzeźby stworzone przez naturę. Niektóre formy naciekowe wyglądają jak koronkowe
firanki, delikatne kwiaty albo świece. Jedne są prawie przezroczyste, inne
mienią się wszystkimi barwami tęczy. Zwiedzanie odbywa się tu z przewodnikiem,
a do wnętrza może wejść jednorazowo 70 osób.
Wielka Grota Wiatru
Wielka Grota Wiatru
lub też Wielka Jaskinia Wiatru jest największą z dotychczas odkrytych sal w
kompleksie. Prowadzi do niej 1,5-kilometrowy tunel wydrążony w skałach
wapiennych. W samym centrum jaskini znajduje się Ankońska Przepaść,
której wypełniona nieprzeniknioną ciemnością głębia do dziś me została
zbadana. W pobliżu przepaści stoi II
Gi-gante (Olbrzym), wielka wapienna kolumna pożłobiona
głębokimi bruzdami. Po przeciwnej stronie znajduje się wapienna kaskada,
określana jako La
Cascata del Niagara (Wodospad Niagara). Jej wygląd przywodzi na
myśl grzmiący ryk spienionych wód jej imienniczki.
Komnata Świec i Sala
Wieczności
W głębi tego
skomplikowanego labiryntu jaskiń leży przedstawiająca niezwykły widok La Sala delie Candeline
(Komnata Świec). Jej dno jest najeżone błyszczącymi białymi stalagmitami,
wyrastającymi jak zapalone świece z płytkiego jeziorka. Każdy z nich wygląda
jakby stał na kandelabrze. Z jej stropów zwisa tysiące stalaktytów o
niezwykłej, opalizująco białej barwie. Przepiękna jest też Sala Wieczności, Sala dell’ Infinito, w
której stalaktyty i stalagmity połączyły się kolumny. Ściany całego kompleksu
ozdabiają zachwycające geologiczne formy, od delikatnych draperii, przez które
sączy się światło aż do masywnych pinkali. Minerały, którymi nasączona jest
woda spływająca po ścianach jaskiń nadały formacjom naciekowym różne kolory, od
mleczobiałych aż po różowe czy zielone.
Największa
komnata w zespole jaskiń Frassassi jest tak duża, że pomieściła by Duomo di Milano czyli Katedrę w
Mediolanie.
Całość
robi olbrzymie wrażenie. Wycieczkę oprowadzała w języku angielskim przemiła
pani przewodnik.
W
jaskiniach nie można robić zdjęć, dlatego wykorzystałem te dostępne w
Internecie. Nasz wspaniały naród posiada jednak tę ważną cechę, która pozwoliła
nam przetrwać zabory i wszelakie okupacje. Mianowicie różne zakazy i nakazy
traktujemy bardziej, jako zalecenia i niekoniecznie się do nich stosujemy. Taką
strategię przyjęła Marta i będziemy niebawem w posiadaniu zdjęć zrobionych
ukradkiem, w tajemnicy i z nutą szpiegowskiej rezolutności.
Po
zakończeniu zwiedzania udaliśmy się na parking i spędziliśmy godzinę, spożywając
lunch. Kanapki, kawałki zimnej pizzy i wszelakiej maści przekąski. W pobliżu
było mnóstwo budek z jedzeniem w tym lodami.
Richard,
który prowadził zajęcia z angielskiego, urodził się i wychował w Stanach
Zjednoczonych (Filadelfia) i wspominał, że tutaj stosuje się dwa różne rodzaje
czasu. Real Time (czas rzeczywisty) i Italian time (czas włoski). Zawsze, kiedy
umawia się ze znajomymi ze Stanów pytają, czy na przykład 17.00 to jest Real
czy Italian Time. Nasza godzina na lunch trwała bardziej wg. Italian time,
czyli pięć, dziesięć, dwadzieścia czy pół godziny więcej. To trudno powiedzieć.
Włoski stosunek do czasu jest zbliżony do tego, jak Polacy (w tym Marta)
stosują się do obowiązującego prawa, zasad i przepisów.
W
drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na godzinę (Real Time) w dużym
centrum handlowym. Serwują tam super cappuccino.
Do San Benedetto wróciliśmy około 17.00.
Pogoda.
Teraz
to typowy nasz sierpień po Matki Boskiej Zielnej. W dzień słonecznie, nawet
parno, natomiast poranki i wieczory bywają chłodniejsze. Ale nie zimne.
Morze
Słone.
Rano skąpane w gęstej mgle. Niekoniecznie lazurowe. Jasnozielone i bardzo
czyste. Duże piaszczyste plaże. Ponieważ San Benedetto dopina ostatnie guziki
przed rozpoczęciem sezonu (tutaj 1 czerwca), na plaży można zobaczyć ciężki
sprzęt do rekultywacji piasku, hałdy piasku gotowe do rozrzucenia. Nie ma
typowych dla nas falochronów w postaci drewnianych pali wbitych w piasek.
Jakieś 100 metrów w głąb morza są regularnie rozrzucone skały i kamloty
równolegle do linii brzegowej.
Jest
dość pusto. Dużo ludzi biega, ćwiczy, ale raczej w pasie nadmorskim niż na samej
plaży. Z panią Marią mieszkamy w tzw. Nowym San Benedetto, czyli dzielnicy
typowo wybudowanej z myślą o turystach. Jest tu mnóstwo hoteli. Przy nich
biegnie ulica, obok szeroki pas dla rowerzystów i rolkarzy a dalej gęsto
postawione chalet. To parterowe budynki a w nich restauracyjki, puby lub
sklepiki dla turystów (jeszcze zamknięte). Anglicy ukradli to słowo i opisuje ono małe
domki w górach. My mamy szalety, także mała architektura, wręcz mini. Tylko
służą innym celom.
Tubylcy
jeszcze się nie kąpią. Dla nich temperatura wody jest stanowczo za niska. My
oczywiście pływamy. Temperatura wody jest teraz tutaj i tak cieplejsza niż w
Bałtyku w szczycie sezonu, choć uznaliśmy, że tłumaczenie Włochom fenomenu
Morza Bałtyckiego jest pozbawione sensu. Woda jest bardziej zasolona niż w
naszym morzu, dlatego łatwiej się pływa, ponieważ wypiera pływającego.
Mangiare
Mangiare
(mandżjare) jest problemem. Mangiare – jeść.
Pani
Paola wysyła sms-a. Vodek (Wojtek) partner Valerio nic nie je. I mama Valerio bardzo się
martwi. Gdyby Wojtek mógł jej powiedzieć, co lubi jeść, to ona się dostosuje.
Nie wiem. Może jakąś kaszankę sprowadzi z Polski albo bigos ugotuje. Chociaż
kwaśnej kapusty nie ma, ale w jakimś supermarkecie można by Sauerkraut kupić i
wcisnąć tam Prosciutto di Parma i jakieś oliwki, czy coś. Ewentualnie tutaj
jest taka cukiernia, gdzie żoną właściciela jest Polka i ona piecze makowiec i
sernik. Co prawda tylko na Wielkanoc i Boże Narodzenie a sernik z ricotty, bo
średzka Jana jeszcze nie eksportuje do San Benedetto swojego półtłustego sera.
(Proszę się nie śmiać! Na Turnpike lane w Londynie jest turecki sklep a nim
cała półka dedykowana tylko produktom Jany. Mleko, sery nawet kefir. Wszystkie
smaki. Spotkałem Średzian, którzy raczyli się produktami Jany w Toronto i w
USA. I wcale nie w Nowym Jorku tylko na jakimś zadupiu w pasie biblijnym –
dawniej obszar Skonfederowanych Stanów)
To ta cukiernia u góry.
Dzwonię
do Wojtka.
-
Wojtek sprawa taka jest, że mama Valerio martwi się, że nic nie jesz. Coś jest
nie OK?
-
Ale, proszę pana, ja tylko wczoraj podziękowałem za kolację. Nie byłem głodny.
Zjedliśmy duży obiad.
- To
był lunch.
- To
był ocean spaghetti, proszę pana. I ja się wykąpałem i chciałem się tylko
położyć spać, byłem bardzo zmęczony, a oni mi wyskakują nagle, że kolacja jest
gotowa.
- To
był obiad.
-
Ale ja naprawdę nie byłem głodny. Zapewniałem mamę Valerio, że bardzo lubię włoską
kuchnię. Wczoraj, dzisiaj rano i po południu ją zapewniałem. I zjadłem wszystko
to, co mi dali. Ja bardzo przepraszam. (Wojtek jest przeogromnie miłym i
grzecznym młodym człowiekiem.)
-
Nie przepraszaj. (I jak mu tu wytłumaczyć znaczenie terminu „szok kulturowy”,
skoro doświadcza go na własnej skórze). Jest OK. To tylko troska la mamma Italiana. Tak tu po prostu jest. Nie przejmuj się, proszę!
Pani
Maria włącza się do rozmowy i ma proste rozwiązanie, choć radykalne. Mangia.
Mangia tuttto. Nawet jak nie jesteś głodny. I jak skończysz powiedz grazie mille
i wszyscy będą szczęśliwi. Zwłaszcza twój brzuszek.
Ja
nawet Wojtka rozumiem. Przypomina mi się moja kochana babcia Kazia, dla której słowa
„kochać” i „jeść” to były w zasadzie czasowniki synonimiczne.
No
powiedzcie Państwo sami. Jak żyć? Naprawdę! Jak?
PS.
Szymon żyje. Nikt go nie zabił. On tylko zrobił mangia i jest „well fed” czyli
dobrze wykarmiony.
PS2.
Forza JUVE
Juventus
wygrywa z Realem 2:1 w półfinale Ligi Mistrzów. Mecz, który dzisiaj chyba
wszyscy uczestnicy wymiany oglądali, w jakieś knajpce w San Benedetto.
Jutro
Barca. Ale o tym jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz