piątek, 8 maja 2015

Rzym. Rzym. Rzym. Rzym. I piątek.



Nareszcie mogę Państwu opowiedzieć o ostatnich dwóch dniach.

„Przypominam o pasach.” Jeśli szukalibyśmy tekst przewodni, swoisty Bon Mot całego wyjazdu to jest to. Pani Maria zawsze po wejściu do autokaru przypomina o pasach. I słusznie! Safety first!

Do Rzymu wyjechaliśmy o wiele wcześniej niż zwykle, bowiem o 6.40.

Michał, który nas we czwartek musiał opuścić, miał jakąś dziwną fazę na robienie zdjęć. Zanim po ściągnięciu na dysk pojawiło się pierwsze zdjęcie z Rzymu obejrzałem 450! słownie: czterysta pięćdziesiąt zdjęć gór, pasów ruchu, gór, wzgórz i gór.





Szymon ma rodzinę, która przeprowadziła się tu z Neapolu. Cytat: U nich w domu mieszkają rodzice mojej partnerki i ona plus jej siostra z chłopakiem. Niedawno mieszkała druga siostra też z chłopakiem. Oni (znaczy narzeczeni) pracują razem i są przyjaciółmi. W pierwszy dzień przyjechali wszyscy w odwiedziny i jeszcze jedna kuzynka z mężem i małym chłopcem. Położyli na stole trzy olbrzymie pizze i napoje i zaczęli do siebie mówić. Wszyscy naraz. Wszyscy podniesionym głosem, gestykulując. Do mnie też ciągle coś mówili i gestykulowali. Ja, proszę pana, nigdy czegoś takiego nie widziałem.

Emil pyta się, czy grałem kiedyś w Assassina. (Assassin's Creed). Poniżej zrzut z ekranu gry. Mówię, że nie ale wiem jak wygląda. - No to, proszę pana tutaj jest prawie tak jak w Assassinie. To miłe, - odpowiadam - że starożytni architekci mogli czerpać inspirację z tej bądź co bądź niezłej gry.



W drodze do Rzymu przejeżdżaliśmy tunelem o długości 10 kilometrów. Pierwszy znak, który nas zaskoczył to było ograniczenie prędkości do… 100 kilometrów. Zaczęliśmy żartować, jakie znaki byłby w naszym kraju. Oprócz oczywistego ograniczenia prędkości do 40 km. pojawiły się następujące propozycje: Droga z pierwszeństwem przejazdu, zakaz skrętu w lewo itd. Wygrał taki żółty trójkąt z sarenkami ostrzegający przed zwierzyną leśną. W oparach absurdu docieramy do stolicy Italii.

W Rzymie po wyjściu z autobusu otrzymaliśmy elektroniczne odbiorniki i słuchawkę. Po podłączeniu się do Matrixa usłyszeliśmy głos przewodnika plus wszystkie szumy z okolicy, które zbierał jego mikrofon.


Udaliśmy się pod Koloseum. Mamma mia! – To przewodnik. Tak reagował na przejeżdżające karety, postaci przebrane za gladiatorów, zarabiające na życie fotografując się z turystami, skutery przecinające mu drogę, pana Korcza z aparatem. Mr Lukas, Mamma mia! Japanese tourist. Look! Mamma mia!

















Follow the black umbrella. – Podążaj za czarnym parasolem – Nieważne, że nikt go nie widział, a wybór charakterystycznego znaku rozpoznawczego, który w zamyśle miał go wyróżniać z oceanu ludzi wokół nas, był chyba najmniej trafną decyzją, jaką podjął tamtego dnia.

Za to mówił ciekawie. Z góry zaznaczam, że nie sprawdzałem informacji zasłyszanych od przewodnika w szanujących się źródłach i napiszę to, co zapamiętałem.

Koloseum zostało zbudowane rękoma 40 tysięcy niewolników sprowadzonych do Rzymu przez Cesara Vespazjana. Zajęło im to około 8-10 lat i wreszcie 80 lat przed naszą erą Cezar Titus dokonał inauguracji areny, na której szacuje się, że przez kolejne 600 lat zginęło od 600 do 700 tysięcy ludzi. Czyli około średnio około 3 osoby dziennie. Zaznaczył, że choć będąc najbardziej rozpoznawalną budowlą w Rzymie, Koloseum jest pomnikiem krwawym i smutnym. 

 











Obok Koloseum biegnie fragment doskonale zachowanej drogi z czasów Rzymskich. Jeśli ktoś by się zastanawiał jak wyglądały w rzeczywistości słynne wszystkie drogi, które prowadzą do Rzymu, to było to.



Chwilę później podążaliśmy inną drogą – Via dell’Impero a obecnie Via dei Forii Imperiali – nazwa zmieniona ze względu na pana, który kazał ją wybudować. Miał na imię Benito.

Jest to droga w centrum Rzymu łącząca Koloseum z Piazza Venezia.





Po obu stronach znajdują się ciekawe budynki. Po lewej wykopaliska archeologiczne, które wyglądają jak wielki ogród z fragmentami fundamentów, kolumn i pozostałościami starożytnych budynków.

Tam zobaczyliśmy także pomnik innego Rzymskiego dyktatora. Miał na imię Juliusz. 














Chwilę później znaleźliśmy się na ogrodzie / tarasie, z którego rozciągał się piękny widok na Rzym. Wcześniej zerknęliśmy na Marka Aureliusza dumnie siedzącego na koniu.



Tam Michał pozuje na ragazzo italiano.


Przed wyjazdem jeszcze raz przypomniałem, że bezapelacyjnie żądam pozostawienia swoich dokumentów w domach partnerów. Zaznaczałem z 10 razy, że w Rzymie będzie mnóstwo turystów, ale także i złodziei kieszonkowych. Pan przewodnik też bez przerwy ostrzegał przed złodziejaszkami wszelkiej maści i gdy schodziliśmy schodami w kierunku Altare della Patria (Rzymski odpowiednik naszego Grobu Nieznanego Żołnierza) Mamma mia! Szymon zasuwa biegiem z powrotem, ponieważ… zostawił plecak na ławce w ogrodzie / tarasie. Zuch chłopak! On mi się wraca, czarna umbrella jak gdyby nigdy nic zeszła już ze schodów i skręca w prawo a wszyscy follow, wokół morze ludzi, a jeszcze pani Paula jest gotowa, by odprowadzić Michała na postój taksówek. Michał wraca do Polski. Mamma mia! Doganiam przewodnika! Stop! Proszę Michała (jest ich sześciu) żeby nie pozwolił czarnej parasolce się ruszyć choćby na centymetr, zanim Szymon nie wróci z plecakiem lub bez i odprowadzam drugiego Michała.

Powodem jego powrotu nie była broń Boże jakaś niesubordynacja, lecz ważna sprawa rodzinna. Dostał ode mnie polecenie, żeby wysyłać sms-a na każdym etapie podróży. Taksówką miał dojechać na Estación Termini – stamtąd specjalnym pociągiem na lotnisko Fiumicino. Stamtąd miał samolot do Warszawy a w Warszawie do Poznania.

Na każdym! Pójdziesz do ubikacji i masz mi wysłać sms-a. Jasne? – Oczywiście, proszę pana! A mogę wysłać MMSA?

Nie zdążyłem przejść przez ulicę dostaję pierwszego:

7 maj. 12:01 – Jestem w Taxi.

Bezczelny gnom!

Wracamy, by dołączyć do grupy. Szymon odzyskał plecak. Altare della Patria nie przypomina Warszawskiego pomnika. Niczym. Jest monumentalne. Piękne. Co ciekawe, Włosi twierdzą, że nasz warszawski pomnik zrobił na nich o wiele większe wrażenie. Choć minimalistyczny, w swojej symbolice, jest równie piękny. I wzruszający.





Udajemy się w kierunku Panteonu. Przechodzimy przez ruchliwe rondo i kilka ruchliwych skrzyżowań. Mamma mia! Nie ma świateł. Prawie nigdzie. O przechodzeniu przez ulicę, na pasach można by napisać osobny post. Follow the black umbrella!

7 maj. 12:19. – Dworzec.

Daria czuje się dobrze. Wyśmienicie jak na okoliczności. Cały czas jest przy niej Eliza i jej mama. Paola zadzwoniła do swoich dwóch znajomych Polek z San Benedetto i one także przyszły do Darii ją odwiedzić, kiedy byliśmy w Rzymie. Uwierzycie Państwo??? Po porannym obchodzie było już pewne, że najgorsze za nami. Antybiotyki, które otrzymała były bardzo skuteczne. Czuła się o wiele lepiej. Na prośbę pani Pauli ani pani Maria ni ja nie mogliśmy zostać z Darią. 36 osób w takim mieście jak Rzym musi być mocno przypilnowane. Nawet, jeśli, drodzy rodzice, wasza młodzież jest bardzo zdyscyplinowana i dojrzała. Natomiast Daria przez cały czas miała opiekę i towarzystwo.

Panteon został zbudowany za pieniądze Agrippy podczas władania Cezara Augustusa i przebudowany przez Cezara Hadriana w 126 roku naszej ery. Wchodzimy do środka. Robi wrażenie. Zwłaszcza fakt, że u góry jest otwór, przez który swobodnie do środka budynku pada słońce. A czasem deszcz! Tuż obok panteonu znajduje się fontanna z jednym z najstarszych egipskich obelisków na świecie. 3000 lat. Jak widać Rzymianie okradali Egipt zanim zrobił to Napoleon Bonaparte a po nim Anglicy. 







Turcy i chińskie badziewie. Wszędzie. Nasz przewodnik jest ewidentnie uprzedzony. Nie kupujcie tego szajsu. Chińskie badziewie zalewa Włochy. Lody niedługo będą chińskie. I pizza. Mamma mia! Brak kosmopolitycznego spojrzenia na życie jakoś nie wpisuje się w zestaw wartości naszej wymiany, ale trudno! 

Tylko muszę w końcu wejść na moralizatorskie tony, w kwestii komentarzy młodzieży o  czarnoskórych sprzedawcach selfie-sticków i okularów przeciwsłonecznych. Ja rozumiem, że byli natrętni, ale ci biedni ludzie często wykorzystywani przez mafijne organizacje przestępcze pracują w ciągłym strachu przed Polizia i Carabinieri. Zauważcie, że nie mieli tyle szczęścia by urodzić się w takich wspaniałych rodzinach jak wasza i nie chodzą po Piazza Navonna z iphone’ami, znudzeni, tylko walczą o przeżycie. I takie tam wychowawcze gadki.


Nasza wycieczka kończy się na Piazza Navonna, gdzie centralnym punktem jest Fontanna de Quattro Fiumi – Fontanna czterech rzek. Zaprojektowana przez Gian Lorenzo Bernini w 1651 roku. Moja mama, Elżbieta, komentując naszą wizytę w Rzymie, pyta a raczej stwierdza, że to cudowne móc zauważyć różne epoki w architekturze miasta. Szczęśliwa kobieta! Ja cały czas się łudzę, że znajdę moment w swoim życiu, by nauczyć się zauważać takie rzeczy i je doceniać. Do teraz pamiętam, że po 10-dniowej przygodzie w Paryżu, gdzie dała z siebie wszystko, by pokazać mnie i bratu piękno tego miasta, zapytała, co było najfajniejsze. ERUODISNEYLAND, odpowiedzieliśmy bez namysłu. Każdy wiek ma swoje prawa, Ehhhh. Ale do galerii Que d’Orsay wróciłbym teraz z innym nastawieniem. Przepraszam mamo! (Też nas czyta J) Ale tak na serio, to prawda. Rzym to architektoniczna podróż przez historię człowieka.






Tu żegnamy się z przewodnikiem i idziemy na lunch.

7 maj, 12:35 Odwołali lot z Fiumicino. Ojciec szuka czegoś z championi. W razie czego dojadę taxi na to drugie.

Jeśli ktoś chce wiedzieć jak wyglądało lotnisko Fiumicio tej nocy? Proszę.



Nie, nie! To nie atak terrorystyczny. Pożar zaczął się w kuchni. Ewidentnie włoska kuchnia może czasem stwarzać mniejsze lub większe problemy.

Dzwonię do Michała. Z tej stacji też jedzie pociąg na Championi. Po prostu znajdź kogoś, kto mówi po angielsku (mission impossible) i ogarnij bilet na to lotnisko. Paola odradza taksówki, które nie są wybrane przez Paolę.

7 maj. 13:39 Ok. 14.20 będzie wiadomo czy lecę innym samolotem czy zostaję.

Po lunchu idziemy do Watykanu. Tutaj już poziom włoskiego rozwalenia zaczyna mnie powoli drażnić. Nawet nie chodzi o zbiórkę. Wszyscy przyszli o czasie. Tylko, dlaczego stoimy bezczynnie przez kolejne 30 minut? Na co czekamy, proszę pana? Co teraz robimy? Gdzie idziemy, proszę pana? Nie wiem. Zapytajcie pani Pauli. Nie wiem. Bo co mam powiedzieć? My, zmasakrowani przez 126 lat zaboru niemieckiego, nauczeni porządku z wgranym do mózgu programem zadaniowym nie potrafimy zwyczajnie sobie czekać, w słońcu, w pięknej scenerii z miłymi ludźmi wokół nas. Nie! My mamy misję. Watykan i Bazylika Świętego Piotra. Teraz. Marsz. Andiamo! Natychmiast. Nie mówię, że to coś złego. To zwyczajnie zderzenie kultur. Dla Włochów to normalne. Powoli. I tak dojdziemy. Gdzie się tak spieszysz? Lukasz? Ale drażni.

Zafascynowały nas publiczne ujęcia wody pitnej, gdzie można było uzupełnić zapasy wody, bowiem w Rzymie panowały sierpniowe temperatury. Było gorąco, ale wiał wiatr i dało się jakoś przetrwać.



7 maj 15:28 W pociągu.
7 maj 15:36 Pociąg ruszył
7 maj 16:09 Dojechałem
7 maj 16:26 Odblokowano mapę: terminal. – Gadka z gier komputerowych. Bezczelny gnom!

Idziemy. Ale jak. Poooowooooli. I grupa się rozciąąąąąga. W końcu dzieli się na dwie. Tam moi uczniowie i tu moi uczniowie. Dzwonię do Michała (jest ich sześciu). Dostał w spadku aparat fotograficzny od Michała (jest ich sześciu) i pytam czy robi zdjęcia. A gdzie Pan jest? Jestem za wami. Daleko? Nie wiem.

Łączymy się na moście tuż przed Watykanem naprzeciwko  Castel de Angelo. Chwila przerwy. Która to już z kolei? Andiamo. Ale nie wszyscy. Przed światłami (są światła) przed Watykanem czekamy na tych, co na moście. Kolejne pół godziny, ktoś musi pójść i ich pogonić. W końcu razem przechodzimy kolejne światła. Czerwone, czekamy, ale obok cafeteria italiana i Włosi i Polacy kupują lody, ciastka. Dotrzemy do Watykanu przed Bożym Narodzeniem? - Pytam Paolę. Oczywiście, uśmiecha się szeroko!













Dotarliśmy. Kolumny! Pięknie. Ciutkę mniejsze niż w telewizji. Ciutkę? O wiele mniejsze. Fenomen zrozumie ktoś, kto pojedzie na mecz na Bułgarską. Telewizja kłamie!








Wchodzimy do Bazyliki św. Piotra. Nie wszyscy. Drogie Panie! Zakryte ramiona i uda? Przykro mi! Szkoda, że nam nikt nie powiedział, że pojedziemy do Watykanu wcześniej. Przypomniałbym uczniom o zasadach zwiedzania kościołów. Za to Ola jest obrotna. Choć tak ubrana dała radę pożyczyć dwie bluzy i ochroniarze pozwolili jej wejść do kościoła.




Nie jestem najbardziej religijnym człowiekiem na świecie, a jednak po wejściu do Bazyliki… Tego się nie da opisać. Miałem łzy w oczach. Naprawdę! Zapiera dech w piersi. Ja rozumiem, że to tylko słowa. Jednak wnętrze zdaje się mówić: Jesteś u źródła. Tu się wszystko zaczęło. Jesteś w centrum. Dotykasz Boga. Ehhhh.

Szukamy grobu Jana Pawła II. Michał (jest ich sześciu) przyrzekł rodzinie, że jeśli znajdzie się tutaj to pomodli się za nich przy grobie naszego papieża. Do niego dołączył Romek. Kacper komentuje: Imponują mi młodzi ludzie, którzy nie wstydzą się swojej wiary. No niech Pan sam powie, tak często jest, że my się nie manifestujemy z religijnością.

Ten, kto się wstydzi swojej wiary, nie jest wierzący - komentuję. No, bo co mam powiedzieć?

Wspominałem już, że państwa dzieci są wspaniałe? Pewnie tak.





7 maj. 18:21 – New skill: getting on the plane (Odblokowano nową umiejętność. Wchodzenie do samolotu.)

Bezczelny gnom!

7 maja. 18:21 - Na pokładzie.

Michał leci do Monachium a stamtąd do Wrocławia.

Pytam ochroniarza, jak można dotrzeć do Kaplicy Sykstyńskiej. On mi odpowiada płynnym angielskim, że można, ale trzeba przyjść jutro, bo dziś już za późno. Na moment przerywa, bowiem do sekcji, której pilnuje wchodzi mężczyzna, odwraca się lekko, się kłania na powitanie i z powagą i profesjonalną godnością wraca do rozmowy. Płynnie. Niezauważalnie. Jestem w szoku. Tak, więc jutro musi się, Pan, ustawić w kolejce na zewnątrz po lewej stronie. Thank you for your help, Sir.

You are welcome!

Proszę pana, ci ochroniarze w bazylice mówili świetnie po angielsku. Jak nie Włosi.

To nie były Włochy. To był Watykan.

Autobus czekał na nas za rogiem. Co nie przeszkodziło nam dotrzeć do niego w 20 minut. Powoooooli.

Wracamy do San Benedetto. Zmęczeni. Szczęśliwi.
Ps. Marta kupiła na Piazza  Navonna 6 torebek. Słownie: sześć.) Koleżanka trzy.

????????????????????????????????????????????????

Do San Benedetto wracamy po 22.00. Szymon zostawił w autobusie bluzę.Kogoś to dziwi? Koledzy się zorientowali. Tak więc ma komplet: plecak i bluza. Głowa też chyba jest na swoim miejscu. 

7 maj. 22:23 Tata Michała – Niestety jest we Frankfurcie.

(Gdzie???) Może nad Odrą. - Nie. (mówi pani Maria) Odebraliby go samochodem. Na pewno nad Menem.

7 maj. 22:24 Jest w trakcie przebukowywania. Czekam na wynik.

7 maj. 23:09 Przebukowany. Wylot rano 8.50. 10.05 w Poznaniu. Ma zapewniony nocleg w hotelu, kolację oraz taxi do i z hotelu. Jak dotrze do hotelu wysyłam sms.

7 maj. 23:25 Jest w hotelu. Zmęczony, ale zadowolony. (Cały czas tata Michała)

Michał na swoim wewnętrznym czacie na fejsie z kolegami: Za hajs Lufthansy baluję i wstawia zdjęcie z hotelu.  

Zuch chłopak!

Piątek

Rozpoczęliśmy dzień w szkole od spotkania z panią dyrektor. Przeprosiła za swoją nieobecność w poniedziałek (niepotrzebnie) i podziękowała za pobyt. My podziękowaliśmy za gościnę. Polskimi krówkami i albumami o Środzie i Poznaniu.

Podziękowaliśmy pani dyrektor oraz Paoli. Zwłaszcza pani Paoli Talame. Ta kobieta jest cyborgiem. W tym roku koordynowała 11 (słownie: jedenaście) wymian międzynarodowych. Cały czas na telefonie. Podczas naszego pobytu wysłała grupę uczniów do Hiszpanii, przyjęła grupę z Belgii i opiekowała się nami. To dzięki niej Państwa dzieci zobaczyły i doświadczyły tyle fantastycznych rzeczy.  Na zdjęciu Richard (pan od j. angielskiego, pani dyrektor, poniżej p. Korcz, p. dyrektor i p. Paola Talame).




Opiekunowie.

Poniżej:

p. Talame Paola – nauczyciel j. hiszpańskiego (Włochy)
p. Maria Zielińska Sierpowska – nauczyciel j. niemieckiego ZSR (Polska) (W środku)
p. Łukasz Korcz – nauczyciel j. angielskiego  ZSR i ZSA (Polska)



Po spotkaniu z p. dyrektor pojechaliśmy autobusem do centrum San Benedetto, gdzie czekała na nas pani przewodnik. Zamiast czarnej parasolki miała duży kolorowy kwiat, przypominający słonecznik. Wybór tego gadżetu był bardzo trafną decyzją, jaką podjęła tego dnia. Opowiedziała nam historię miasteczka i zaprowadziła do portu, gdzie znajdują się wcześniej wspomniane rzeźby wyryte na kamieniach okalających drogę na molo. Później do wieży w centrum miasta. Gdy byliśmy na szczycie, dzwon na wieży zaczął dzwonić. Znienacka. I dzwoni nadal. Mi.  W uszach.











8 maja. 10:03 – Tata Michała – Orzeł wylądował.
8 maja. 11.00 – Michał w domu. Zdążył. Dziękujemy.

Wieczorem Państwa młodzież bawi się na plaży. Szymon (jest ich wielu) wpadł na pomysł, by zrobić niespodziankę urodzinową dla jednej z Włoszek z wymiany. Przygotowali prezent. O północy go wręczą.

Wspominałem, że Państwa dzieci są wspaniałe? Pewnie tak.

Sebastian mówi, że tata jego partnerki jest policjantem i w San Benedetto jest bezpiecznie. Zwłaszcza przed sezonem. Więc, proszę się nie martwić!

Po południu mogłem wreszcie odwiedzić Darię. Była przy niej Eliza i jej chłopak. Daria czuje się dobrze. Porozmawiałem z lekarzem. Powiedział, że muszą jej zrobić rano badania krwi, by móc ją wypisać. Jeśli badania będą dostatecznie dobre Daria zostanie wypisana. Jeśli nie, będę musiał podpisać zgodę na wypisanie Darii na jej własną prośbę. Mama się zgodziła i też sytuacja zdaniem lekarzy nie zagraża życiu. Znaczy podróż autobusem do Polski jest OK niezależnie od wyników badań. Natomiast musi być dalej leczona w kraju. Wyniki będą około 10 rano w sobotę. Mówię, że to za późno. W takim razie zrobimy je teraz. Poinformujemy Państwa telefonicznie. Bardzo, bardzo dziękuję. Wracam do sali, w której leży Daria. Jest zamknięta. Muszę poczekać. Pobierają jej krew do badania. Tak szybko?

Paola przyjeżdża z bukietem kwiatów. Była siesta (wiem wiem, to nie Hiszpania), ale sklepy, w tym kwiaciarnie zamknięte. Poprosiłem, by kupiła kwiaty dla mamy dziewczynki. Mamy Elizy niestety nie ma w szpitalu. Wręczam córce. Tego ile ta rodzina zrobiła dla Darii i dla nas, nie da się opisać.

Wieczorem p. Paola wysyła sms-a. Results. OK. – Wyniki OK.

Pani Maria pyta, czy sobie wyobrażam co by się stało, gdyby dziewczyna leciała z Michałem do Polski. Przez Monachium i Frankfurt itd. (Taki był przecież zamysł, jej, jej rodziców i nasz). Mój mózg potrzebował chwili, żeby przetworzyć informację. Zamarłem. Jaką my mieliśmy furę szczęścia, że ta lekarka na pogotowiu była taka stanowcza. Karma.

Uff

Jutro rano wyjeżdżamy o 11.00. Sindbad odbierze nas spod szkoły. A my zostawimy bagaże w jednej z sal i pójdziemy na plażę.

Poprosiłem Państwa dzieci o zdjęcia jedzenia, pokoi, domów i rodzin. Postaram się zrobić z tego 3 duże kolaże w przyszłym tygodniu. Wyślę SMS jak będą gotowe.

I to chyba wszystko. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz