niedziela, 30 marca 2014

Piątek - Efteling


Efteling to park rozrywki niedaleko jakieś 45-60 minut autokarem od Oss. Wyruszyliśmy po 9.00. W parku byliśmy tuż przed 11.00. Trzeba było się jeszcze policzyć i wystać swoje w kolejce po bilety.

Ostani konkurs. Ten sam, co w Amsterdamie.



Wszystkie atrakcje zaczynały się i tak o 11.00. Ich mapa jest poniżej:

Kliknięcie zdjęć poniżej, powiększy je :-).






Park Efteling jest podzielony na kilka sekcji. Zielona przeznaczona jest dla młodszych dzieci. To najstarsza część parku, który zaczął się od bajkowej wioski. Jest to park z instalacjami ilustrującymi najpopularniejsze bajki dla dzieci. Większość jest po holendersku, ale jest wiele tablic w języku angielskim opowiadających konkretne bajki.

Żółta część zawiera atrakcje dedykowane całym rodzinom. Karuzele, ruchomy dom, pierwszy dość delikatny roller-coaster itp.

Czerwona jest dla odważnych. (Nie muszę zapewne wspominać, że tam skierowała swoje kroki nasza grupa od razu.) Ale zobaczcie sami. Nie dziwię się.











W parku byliśmy aż do godziny 19.00. Ale zbiórkę zrobiliśmy o 18.00, ponieważ zakończyliśmy wizytę oglądając pokaz fontann - woda, światło, dźwięk.



Autobusem wróciliśmy prosto do szkoły. Tam wcześniej rano w jednej z sal lekcyjnych młodzież złożyła bagaże. Część uczniów jeszcze wybrała się na zakupy z p. Marią. Towarzyszyli im niektórzy Holendrzy. Część partnerów nie mogła niestety towarzyszyć Polakom w oczekiwaniu na autobus (pierwsze pożegnania). Wcześniej zrobiliśmy grupowe goodbye picture.

Uczniowie mogli zabić czas oglądając film. Roman umilał reszcie czas grając na pianinie. Wreszcie autokar rejsowy, który jechał z Paryża i miał mieć półgodzinne opóźnienie przyjechał ostatecznie punktualnie o 21.50.

Załadowaliśmy się bez problemu. Jeszcze pożegnanie (było parę łez).

Widzimy się w Polsce.

C.D.N.

piątek, 28 marca 2014

Podsumowanie i podziękowania.

Podsumowanie.

         Czy jestem zadowolony? Bardzo. Moim zdaniem było o wiele lepiej niż dwa lata temu. Przede wszystkim dlatego, że młodzież się bardziej zintegrowała. Nie słyszeliśmy już tyle narzekań, że partner jest cichy, że nie chce rozmawiać itd. Co nie znaczy, że ich nie było Pierwszy dzień był troszkę nerwowy. Poznałem partnera / partnerkę z wymiany. Nie jest do końca tak, jak sobie to wyobrażałem. W sumie krzywda mi się nie dzieje, ale tyłka nie urwało.
         Na pewno pomogło, że z p. Mulders przymusiliśmy uczniów do nawiązania kontaktu przed wymianą. Niektórzy lepiej wykorzystali tę szansę. Inni gorzej.
         Z każdym kolejnym dniem jednak sytuacja się poprawiała. Im ktoś był bardziej elastyczny, tym łatwiej było mu się zaadaptować do nowych okoliczności. Trochę jak z sms-ami Michała. Najpierw depresja, smutek, nawet złość. Tallah II, Tallah Reaktywacja, Powrót Tallah. I co? I okazało się z każdym kolejnym smsem, że Denis nie jest taki zły. Wręcz fajny. W zasadzie jest bardzo fajny. No normalnie aż się przestraszyłem, że się w sobie zakochają. :-) Podobnie w pozostałych sytuacjach. Nie ma chemii z partnerem, porozmawiam z jego mamą i tatą. Rodzice wymęczeni? Wbijamy do jego kumpli popołudniu / wieczorem. Tam są inni ludzie. Inni Holendrzy. Wszyscy mówią po angielsku. To jest wielka zaleta tego miejsca. Uczeń nie jest skazany na swojego partnera. Sporo rodziców zna angielski, młodzież, nauczyciele, ekspedienci w sklepach itd. Może nie wszyscy, ale większość ludzi, z którymi polski uczeń się spotyka. Tak więc, jeśli ktoś powie, że nie miał z kim porozmawiać po angielsku jest gapą.
         Pogoda nam dopisała. Niby nic ważnego, a jednak pomaga. Pensjonat, w którym się zatrzymaliśmy należał do uroczej pary starszych ludzi. Pan mówił lepiej po niemiecku, pani dawała radę z angielskim. Mieszkaliśmy w bardzo ciepłym, urządzonym z gustem domu. Niby nic ważnego, a jednak.
         Lekcje dobrze wyszły. Po pierwsze Holendrzy nie robili kłopotów. Przynajmniej na moich zajęciach. Ich psychika funkcjonuje podobnie. Wystarczy warknąć z dwa razy, uśmiechnąć z cztery i można współpracować. Po drugie temat i prezentacje były na tyle dobrze przygotowane, że udało się ich utrzymać w skupieniu przez dwie godziny. Ich i Polaków, oczywiście. Dobrym pomysłem było wymieszanie grup.  
         Było kilka stykowych sytuacji. Owszem. Ale akurat były na tyle niepoważne, bzdurne i wręcz śmieszne, że dało radę rozwiązać je zgodnie z moimi oczekiwaniami bez interwencji rodziców.
         Efteling nie był tłoczny w tym roku. Tak więc 7 godzin roller coastowania bez stania w kolejkach po 20, 30 minut.
         Czy im się podobało? Myślę, że tak. Wiadomo jak trudno dzisiaj rozbudzić w nastolatku emocje. Więc nie wiem na pewno. Rodzice dowiedzą się więcej. Na pytanie w autobusie w drodze powrotnej, czy jest ktoś, kto żałuje, że przyjechał, nie zgłosił się nikt. (No oprócz dwóch klaunów, którzy podnieśli ręce na złość uśmiechnięci od ucha do ucha).
         Język! Angielski, oczywiście! Pierwszy dzień dla wielu był najtrudniejszy. Te dzieci, które były na wymianie wcześniej były odważniejsze. Mogłem to zaobserwować. Ale reszta z każdym kolejnym dniem znacznie mniej bała się mówić. Między sobą oczywiście, bo przy nauczycielu buzia na kłódkę. Szymon Na trzeci dzień łapałem się na tym, że myślałem po angielsku. Niekiedy nie musiałem myśleć nawet za bardzo nad tym, co mówię.. Paulina  Dużo mi to dało. Bałam się mówić trochę. Ale pod koniec gadałam cały czas. Marcinowi też do dużo dało. Ale był oszczędniejszy w słowach. Cytatu nie będzie.
         To jest moja czwarta wymiana. Nadal wierzę w takie projekty. Jestem przekonany, a nawet pewien, że mimo potencjalnych problemów, przynoszą więcej dobrego. Otwierają okno na świat, pokazują jak żyją inni ludzie. Np. rodzice Kabira pochodzą z Surinamu, co wiąże się z inną kuchnią, zwyczajami, wystrojem domu. To nowe doświadczenie, ale także sprawdzenie swoich możliwości.

Taki egzamin. I ten egzamin, Państwa dzieci w tym roku zaliczyły bardzo dobrze.




Podziękowania!

Dziękuję dzieciakom za zaangażowanie, dojrzałość, poczucie humoru, otwartość, ciekawość świata i w ogóle.
Dziękuję p. Marii Zielińskiej-Sierpowskiej za obecność, za opiekę i pomoc.
Dziękuję rodzicom, za przygotowanie młodzieży, za wsparcie i za sms-y z pozdrowieniami. Dziękuję p. Kim Mulders i p. Davidowi Siebenowi za super program i opiekę.
Dziękuję hiszpańskiej grupie, za skuteczne zintegrowanie mojej. Nic tak dobrze nie konsoliduje ludzi, jak wspólny przeciwnik.

Dziękuję Wiktorii za próbę wjazdu na terytorium Królestwa Holandii na podstawie legitymacji szkolnej Zespołu Szkół Akademickich, co skutecznie opóźniło policjanta/celnika służbistę i przepuściło na tył autobusu miłą panią policjant / celnik, która wnikała mniej. To było ważne z tylko nam znanych powodów.
Dziękuję p. Zbigniewowi Jaremie za pomoc w organizacji wyjazdu. Reprezentuje Sindbad.

i cóż

Dziękuję za uwagę.

Łukasz Korcz

Bitwa o lajki.

I
SA
MU



Od początku. Tydzień przed wymianą zabrałem na mecz Lecha Poznań z Podbeskidziem grupę uczniów z Zespołu Szkół Rolniczych.  W zasadzie nie ja, tylko p. Zaworski. Nauczyciel W-f w ZSR. Pojechali z nim p. Wiatr (wujek Pauliny) i mój tata. Ja im to tylko zorganizowałem. Tak naprawdę nie miało mnie tam nawet być. Ale inne zobowiązania z niezależnych ode mnie przyczyn stały się nieaktualne. Mecz wygrany. 2:1. W bólach.
Chłopcy zdecydowali się wziąć udział w konkursie, który polegał na przygotowaniu oprawy meczowej oraz umieszczeniu zdjęcia na fejsbukowym wallu Lecha Poznań. Właściwie wysłaliśmy zdjęcie na adres mailowy Lecha, a oni to później już sami wrzucili na stronę.
Nagroda: szkoła wchodzi na mecz za darmo, uczniowie mają wlot na stadion Lecha (wycieczka z przewodnikiem) oraz TU TURU TUTTU TUUU: Piłkarze Lecha odwiedzą zwycięską szkołę. Jest, o co walczyć!



W niedzielę (pierwszy dzień wymiany) wrzucili fotki. W poniedziałek było ewidentne, że nie mamy szans. Niecałe 400 lajków, gdy inne szkoły miały już tysiąc i więcej. (Nie wierzę,  że piszę o zbieraniu lajków). Chłopiec z drugiej klasy gimnazjum w ZSR dzwoni i mówi, że nie dajemy rady. Jest mi przykro, ale co mogę zrobić? No dobra, była jedna tak rzecz. Wysłałem link zdjęcia do Aśki Kasprzyk, siostry słynnego „Isamu”, o którego istnieniu dowiedziałem się jednocześnie w ZSA jak i ZSR. Nie pamiętam ile razy byłem zmuszony odpowiedzieć na pytanie: „Uczył pan Isamuuuuu?”. Za pierwszym razem zignorowałem. Za chwilę będzie 40 latek, słuch może nie ten. Nie chciałem się wygłupić. Ale drugie, trzecie, dziesiąte pytanie. Ciekawość wzięła górę. Ok. Czyli Isamu musi być kimś ważnym. I chyba go uczyłem.

Ma na imię Szymon. Chodził do III klasy gimnazjum, gdy zacząłem pracować w ZSR. Jego wychowawcą była obecna zastępca dyrektora p. Ewa Głowacka. Wtedy Jądrzak.
To była ewidentnie klasa, która przygotowała mnie do zawodu.  Nigdy później nie spotkałem trudniejszej, bardziej skomplikowanej ekipy, którą miałem uczyć języka obcego. I to pięć lekcji w tygodniu. No wprost idealny zespół dla początkującego nauczyciela.

THANK YOU MR BIERNAT!!!

Ale źle nie było. Tego angielskiego to się ostatecznie za dużo nie nauczyliśmy razem, ale nikt nie może nam zarzucić, że nie próbowaliśmy. O czym Szymon był łaskaw wspomnieć na swoim youtubowym koncie.
Bo jest youtuberem. Nagrywa filmy z różnych gier okraszając je swoim komentarzem. Najwięcej gra w FIFĘ i LoL’a. Publikuje je na swoim kanale na youtube. Ma około 200 tysięcy subskrypcji i za sobą  Armię

JP. Armię: Jest Pompa. 

Słodko.

The Evening.

Tuż po czwartkowej lekcji o Holokauście w okolicach godziny 11 rano, Emil wspomina, że prowadzimy w konkursie. Nagle pojawiło się 4 tys. lajków. Wyprzedzamy drugą szkołę z największą ilością LIKE – Wolsztyn o jakieś kilkaset.

W Vought jest Wi-Fi. Mamy już tysiąc przewagi. W Den Bosh jakieś dwa tysiące przewagi.
Dzieciaki z wymiany na bieżąco informują mnie o wynikach. Mają jakąś niesamowitą zdolność wyniuchania otwartego Wi-Fi. Jak nietoperze.

Po powrocie do Oss już 4K. Są też tysiące komentarzy. Mają jedną rzecz wspólną. JP. Armia.
Tuż przed wyjściem ze szkoły prowadziliśmy 4,5K. Wróciliśmy z panią Marią do B&B, gdzieś w granicach 20 i z przekonaniem od już odniesionym zwycięstwie delektujemy się wieczornym... kawą w ogródku na rynku Oss.

Wracamy może o wpół do dziesiątej. Wolsztyn zbliżył się na ... 160 lajków. (Stanowczo nadużywam tego słowa). Dzwonię do Aśki i próbuję namówić na ostatnią mobilizację. Nie muszę. Isamu się wkręcił! Następnie kolejne 2 godziny, jednocześnie robię na zmianę kolaże zdjęć z dnia do bloga, odświeżam zdjęcie Gimnazjum nr 3 i Wolsztyna na Facebooku (muszę znać wyniki), wysyłam SMS do znajomych, uczniów, rodziców, spamuję na fejsie i wszędzie, gdzie się ta! Zwiększamy przewagę do 1000. Około 22:30 Aśka pisze, że Peja udostępnił link do Wolsztyna na swoim profilu. Peja to raper z Jeżyc i też ma kanał na youtube ale ma 3 razy więcej „followersów” – follow = podążać, niż Isamu. (Nie sprawdzam tych informacji, zwyczajnie je tylko przyjmuję na wiarę od gimnazjalistów)  Prowadzimy tylko 700 głosów ale taka moc może je szybko zredukować. Choć może jest już późno w nocy i youtube śpi. Youtube nigdy nie śpi, jest już tylko 300 głosów różnicy. W między czasie nasza szkoła zwiększyła ilość lajknięć dwukrotnie do ponad 16000. Tamci czterokrotnie do prawie 16000. Godzina została. Jest słabo. Ale moc Isamu trwa.

Robi się niefajnie. Na profilu ZSA Maciek wrzuca filmik innego youtubera, w którym bardzo krytycznie i w mocnych słowach wyraża się na temat sposobu w jaki Wolsztyn zbiera lajki. Otóż  Wolsztyn wymyślił sobie, że zrobi z tego wydarzenie charytatywne. Jest chłopiec, chory, fan Lecha, zróbmy to dla niego.

Przeklejam link do filmiku „Nitro” pod zdjęciem Wolsztyna i naszym. Okazuje się, że taki chłopiec naprawdę istnieje i nie są to „żebro-lajki”. Usuwam wpisy i przepraszam, bo to autentyczne zaangażowanie, akcja całego miasta.

Fajny pomysł ale... Jak stajesz do tego typu pojedynku z takim oto przeciwnikiem, to tak jakbyś wyszedł na ring z osobą na wózku inwalidzkim. Jak mu wpieprzysz, to i tak przegrałeś. Jak oberwiesz to... przegrałeś. It’s a lose – lose situation.  To po co w ogóle grać?

Trochę internetowego chaosu. Jest pompa. Pół godziny. Ciągle prowadzimy. Isamu mobilizuje swoich armistów. Przewaga się zwiększa do 600 lajków. Na 10 minut przed końcem nie daję rady. Wstaję i wychodzę. Zakładam słuchawki i czekam na tarasie. Wracam o 0.03. Wygrywamy różnicą około 200 głosów. Robię zrzut z ekranu i wysyłam do Lecha. W poniedziałek mają ogłosić wyniki.



Mamy nadzieję, że to będziemy my. Jeśli tak, liczymy, że podczas wizyty Lecha pojawi się z Wolsztyna bardzo ważny gość w naszej szkole.

Podsumowując. Młody człowiek, absolwent gimnazjum, w którym uczę, pokazuje jak grać w gry komputerowe plus komentarz (nie zawsze parlamentarny) i mobilizuje wystarczającą ilość ludzi, by sprowadzić do tego gimnazjum piłkarzy obecnego wicelidera polskiej ekstraklasy.

Jest pompa. 
Armia

Informacja porządkowa

Witam,

Co za wieczór!!! Więcej o nim... wieczorem. Niestety nie dałem rady zrobić wszystkiego. Do 12 zbierałem lajki pod zdjęciem z Lecha Poznań (wygraliśmy 200 głosami) choć Lech Poznań musi oficjalnie na przyznać pierwsze miejsce. Byłbym zawiedziony, gdyby z jakiegoś powodu nam odmówili. Tak czy inaczej, było niewiarygodnie ekscytująco. Jedyne co zdołałem zrobić wczoraj to poukładaj kolaże ze zdjęć. Tak więc będą zdjęcia. Przysięgam! Wieczorem.

Wstałem dziś po piątej by wrzucić wczorajszy dzień na bloga.  Tekst jest poniżej. Bez korekty. Mogą być błędy stylistyczne, językowe i ortografy. (Na to ostatnie mam papiery).

Zdjęcia wieczorem.

Dzisiaj wieczorem.

Podsumowanie wieczorem.

Autobus nas odbierze o 22.00.


Den Bosh i smaczki

Den Bosh i smaczki

Bardzo ładne miasto. Stare kamienice, kościół, ratusz. Duży rynek. Tak jak u nas :-) Na początku zatrzymaliśmy się przed gotycką katedrą w Den Bosh. Ale nie zwiedzaliśmy jej. W zasadzie w ogóle o niej nie rozmawialiśmy. Wątpię nawet, czy wszyscy ją zauważyli. Emil zauważył. Może dlatego, że mieszka obok kościoła w Zaniemyślu. Stwierdził, że w tej katedrze zmieściłoby się 10 jego kościołów. Czyli była duża. Chwilę później dociekał, czy naprawdę wstawiłem zdjęcie jego kolana. Od kogo się dowiedział? Nie, nie. Nie od kolegi (uczestnicy wymiany też, czytają o tym, co robili poprzedniego dnia. Czy to nie dziwne.) Emil dowiedział się od... mamy. Pozdrawiamy. Ale rozumiem. Kontrola jest najwyższą formą zaufania.  Nie kłamałem. Chodzi. Nie potrzebuje kul.

Za to Kabir niestety tak. Skręcił kostkę dość mocno. Niefajne było to, że Kabir pomaga mamie, roznosić gazetki reklamowe i ulotki. Teraz nie byłby w stanie. I wiecie, Państwo, co? Marcin zaoferował, że zrobi to za niego. Cytat z Marcina: Jeśli na drzwiach jest naklejka która mówi na czerwono „nie i nie” to nie wrzuca się nic. Jeśli jest tylko jedno „nie” i „zielone” tak, to wrzuca się albo ulotki albo gazetkę.  Podobało mu się. That was a nice one, mate! Thank you, Marcin!

Ale, Marcin tylko nie emigruj. Proszę. Wiem, że oni tu w euro płacą ale w Polsce też można zrobić karierę. :-)

Chyba :-)

W Den Bosh zrobiliśmy czwarty konkurs. Polegał on na tym, że uczniowie założyli na głowę pończochę, do której David włożył piłkę tenisową. Musieli tak ruszać głową by przewrócić plastikowy kubek postawiony na ziemi. Nie było to łatwe. Następnie biegniemy do drzewa, zawracamy, przewracamy drugi kubek i do mety. Dawid wie, która grupa wygrała. Sorry.



Na rynku w Den Bosh spotykamy Kim. Chwilę czekaliśmy obserwując artystę ulicznego, który robił przepiękne bańki mydlane.

Kim przygotowała dla uczniów ostatnie zadanie. Otrzymali mapę centrum Den Bosh oraz pytania, na które musieli znaleźć odpowiedzi. Ponieważ towarzystwo bardziej było zorientowane na żółte M symbolizujące to miejsce z cheeseburgerami, shake’ami, frytkami i niezdrową żywnością w ogóle, udali się szybko wszyscy w 54 osoby do Centrum Informacji Turystycznej, gdzie pracuje tata jednego z Holendrów i odpowiedzi mieli w kilka minut. Litości! Ale ... Gratuluję pomysłu! Myślę, że to jak ze mną i z winem. Teraz doceniam jego smak, kiedyś nie lubiłem. Rodzice nie martwcie się. Zainteresowanie architekturą, zabytkami, sztuką wyższą niż kreskówka na youtube też przyjdzie. Kiedyś...



Ale to nie znaczy, że siedzieli w Maku cały czas. Wiele osób pozwiedzało Den Bosh. Tylko że na swój sposób. Tak jak pisałem miasteczko urocze. Pogoda też.



Wizyta w obozie koncentracyjnym Vught



Jest 11.00. Po 40 minutowej przerwie jedziemy do obozu koncentracyjnego w Vught.


Musimy chwilkę poczekać na przewodnika, który oprowadzi nas w j. angielskim po obozie.

Jest to przemiła starsza pani ale bardzo stanowcza. Żadnego jedzenia i picia. Proszę wyłączyć lub wyciszyć telefony komórkowe. Można nimi robić zdjęcia, ale granie w gry, rozmawianie przez telefon lub wysyłanie SMS jest bardzo niemile widziane. Podobnie jak śmiechy – chichy i głupie komentarze. Wszystko jasne? Ok to idziemy.

Pierwszą rzeczą, którą widzimy to makieta obozu w odpowiedniej skali. Zwiedzamy jego bardzo małą część (jeden barak i krematorium) ponieważ na pozostałym terenie obozu Holendrzy zbudowali bazę wojskową i.... więzienie. Nice!

Pani tłumaczy, kto za co i kiedy był zamykany w Vught. Jakie panowały tu warunki i jak zachowywali się Niemcy. Tłumaczy różne kategorie więźniów oraz informuje, że obywatele pochodzenia żydowskiego byli traktowani najgorzej.

Później zwiedzamy baraki. Zaczynamy od łaźni. Pani tłumaczy, że było mało czasu na mycie, woda zimna, która zimą zamarzała. Żadnego mydła, szamponu. 240 osób a łaźnia mniejsza niż przeciętna sala lekcyjna.

Świetlica. Widzimy dwa obrazy namalowane przez więźnia przedstawiające życie obozowe. Mówi o racjach żywnościowych.

Część sypialna z pryczami piętrowymi. Prycze miały 3 poziomy. Gdzie się leżało najlepiej? Na najwyższym. Więźniowie często chorowali. Wymiotowali, mieli biegunki. Wszystko to spływało wtedy na niższe łóżka. Tak jak kurz z materaców wypełnionych trawą. Prycze były wąskie i krótkie. Twarde materace.

Podchodzimy do pomnika w formie tablic z wyciętymi nazwiskami oraz wiekiem dzieci, które zostały przetransportowane do Sobiboru i tam zamordowane. Najmłodszy miał 6 dni. Urodził się w obozie. Był wcześniakiem. Był bardzo słaby i komendant obozu zarządził, by zajął się nim lekarz. Chłopca uratowano. Po paru miesiącach gdy doszedł do siebie, komendant uznał, że jest wystarczająco silny by wysłać go do Sobiboru. Zginął w 1943 lub 1944 roku.

Nazwiska są wycięte w metalu, są „puste”, by podkreślić to, że ci ludzie zniknęli. Nie tylko zostali zamordowani, ale zniknęli w piecach krematoriów.


Idziemy do kolejnego pomieszczenia. Krematorium. Choć obóz nie był obozem śmierci, komendant zarządził zbudowanie krematorium by uniknąć epidemii. Pierwsze krematorium ściągnięto z Polski. Było przenośne (na kołach) i metalowe. Pozostałe dwa zbudowano z cegieł.

Robi się poważnie.

Przechodzimy do budynku wejściowego. Mijamy kamienne tablice z nazwiskami zamordowanych więźniów politycznych. Zostali zamordowani w lasku obok obozu i pochowani tam. Dlatego ich nazwiska są wyryte na tablicach. W latach 90tych ktoś oblał je smołą. Ściągnięto je i zainstalowano nowe „smoło-odporne”. Jednak pozostawiono je na terenie obozu. Na ścianie jest wiersz skierowany do osoby, która zdecydowała się na taki akt głupiego, bezmyślnego wandalizmu podszytego nienawiścią i uprzedzeniami.

Could you paint tar
across stone, names, the past?
Pitiable fool, such names
can never be erased.
They are ingrained in countless
human souls, untouchable
by your foul hatred.
They are written in fire
in the skies, and their light
is insupportable to you.
You have accomplished nothing
Tarnisher
Above all you have only smudged
your own name.
Not theirs
They are smiling at your anger
bathing in light,
gently rocking on God’s breath.
And singing very softly and still
for those who want to hear:
Peace!
W skrócie:

Mówi o tym, że nie da się zmyć przeszłości smołą. Te nazwiska nie mogą być wymazane. Są wyryte w naszych duszach. Nie można ich dotknąć. Są wymalowane ogniem na niebie. Nic ci to nie dało. Usmarowałeś tylko samego siebie, wandalu! Swoje nazwisko. Nie ich! Oni się tylko uśmiechają patrząc na twój gniew. Kąpią się w świetle. Kołysają się w Bożym oddechu. Jeśli się postarać można usłyszeć ich delikatny cichy śpiew. Śpiewają: Pokój.

To była dobra wizyta. Trudna, ale dobra.




Kliknij czytaj dalej żeby dowiedzieć  się więcej o Vught.

czwartek, 27 marca 2014

Lekcja o Holocauście




Lekcja o Holokauście.

Było mniej stresująco, ponieważ materiały na lekcję zostały przesłane przez Kim wcześniej. Ja też przygotowałem moją jeszcze w Polsce i poranek spędziliśmy tylko na drukowaniu kart pracy dla uczniów.

Zajęcia prowadziliśmy ponownie w mieszanych grupach. Tych samych. Tyle, że Ivonne zastąpiła Kim. Ivonne uczy historii. Tak dla przypomnienia.



Temat: Druga wojna światowa i Holocaust.

Zaczynamy od cytatu, ale nie analizujemy go zbytnio. Znalazłem jego odpowiednik w Internecie w języku holenderskim. Nie muszę tłumaczyć słówek „paved” oraz „indifference”.


The road to Auschwitz was built by hatred but paved by indifference.

'De weg naar Auschwitz was gebouwd op haat, maar geplaveid met onverschilligheid.

Droga to Auschwitz była zbudowana na nienawiści ale wybrukowana obojętnością.

A quote by Ian Kershaw.

Bardzo ważny cytat. Na nim muszę zbudować resztę zajęć.

Nie wnikamy za bardzo, by zostawić pętlę na koniec. Na początku wykorzystałem materiały przygotowane przez p. Kim Mulders. Mapa słówek. Association map / Word Web. – Sieć.




Uczniowie mają wypisać indywidualnie tyle słówek, które kojarzą się z drugą wojną światową ile potrafią.

Mamy:

Adolf Hitler, Nuclear Bomb, Mass murder, Concentration camp, Death Camp, Auschwitz, kill, exterminate, ghetto, Netherlands, tanks, army, invasion, Stalin, Poland.

I wiele innych. Wypisujemy je na tablicy multimedialnej. Fantastyczne słownictwo.  Omawiamy je. Pytanie podstawowe: Czym jest Holocaust?




Kolejny etap. Film o najeździe niemieckim na Holandię. Przed prezentacją filmu, czytamy pytania. Odpowiedzi będą w filmie. Trzeba słuchać. Kilka problemów technicznych z głosem, ale skorzystałem z własnych głośników przywiezionych ze Środy. Kolejny kłopot w klasie jest za jasno. Możemy jednak automatycznie opuścić zewnętrzną żaluzję. Oglądamy. Film jest dość długi i dość trudny językowo. Jednak wspólnie uczniowie dają radę wypełnić kartę odpowiedzi. Jeśli ktoś czegoś nie wie pyta się partnera. GUYS ENGLISH PLEASE! Ale z tym raczej nie ma problemu. To znaczy nasza grupa tradycyjnie milczy, oprócz Wiktorii (centrum), Szymon czasem coś bąknie, Michał przyciśnięty też odpowiedział poprawnie na pytanie, które chwile wcześniej skwitował „nie wiem”. Wśród Holendrów nie jest lepiej. Dwóch odważnych walczy. Jeden dość wybitnie.



Po filmie układanka. Pytania i odpowiedzi. Trzeba złożyć ze sobą pytania o Holocauście i odpowiedzi na nie. Nie jest to konkurs więc nie trzeba się spieszyć. Grupy dość łatwo znajdują odpowiedzi.



Później wspólnie pytania i odpowiedzi i próbujemy zatrzymać się na tych informacjach, które są ważne. A jest ich kilka.

Gdzie zostało zamordowanych najwięcej Żydów?
W którym kraju procentowo wymordowano najwięcej Żydów w odniesieniu do ich populacji przed wojną? Polska niestety „wygrała” w obydwu kategoriach. Jeżeli tak to dlaczego? Ale w innych krajach nie było lepiej. Wyniki powyżej 70% dominują.
Jessy Rey zgłasza się i pyta, dlaczego w Bułgarii jest 0%. Nawet nie zwróciłem na to uwagi przygotowując się do zajęć. Nie mam pojęcia. Szymon przychodzi z pomocą. Hitler domagał się od Bułgarskiego rządu wydania mu obywateli żydowskich ale spotkał się z odmową i nie miał wystarczających zasobów militarnych, by wymóc tę decyzję siłą. Thank you Szymon!

Kim są Sprawiedliwi wśród Narodów? Za co się go dostaje? Kto daje ten tytuł. Z jakiego kraju pochodzi najwięcej takich ludzi?

Okazuje się, że w Polsce najwięcej. Ale.... Licząc procentowo “na głowę” a więc stosunek uratowanych do populacji ogólnie wygrywa Holandia.  Pod względem organizacji lekcji ta wiadomość jest świetna.

Wreszcie popularny problem z „polskimi obozami koncetracyjnymi”. Dlaczego Polacy się burzą, gdy słyszą ten termin. Dlaczego protestujemy i domagamy się sprostowania.


Poniżej na zdjęciu Jessy Ray. Najaktywniejszy Holender. Patrzy w obiektyw. Ubrany w taką żółtawą bluzę.

Wchodzi David – tamta grupa już skończyła i się nudzi. Musimy kończyć.

Wcześniej w pytaniach i odpowiedziach dowiedzieliśmy się, że oprócz Żydów, Hitler zamykał w obozach osoby chore psychicznie, homoseksualne, świadków Jehowy, rywali politycznych oraz zwykłych kryminalistów.

A jak jest współcześnie? Skoro antysemityzm nie jest, dominującym typem prześladowania w Europie to znajdźmy grupy, które mogą być przedmiotem prześladowań (przy czym przez prześladowania nie rozumiemy mordowania ludzi, ale ostracyzm, wyśmiewanie, nagonkę prasową) współcześnie.

Robimy listę.

W Polsce – homoseksualizm, w Holandii nie. Raczej mniejszości etniczne. Azjaci, czarni, Marokańczycy. Ja się pytam, czy nie było problemów z pracownikami z pewnego środkowoeuropejskiego kraju? Okazuje się, że były.

Dodaję do siebie do listy. Mniejszości religijne, rysujący się spór muzułmańsko-chrześcijański ale także osoby starsze, które nie potrafią się bronić.

W końcu wstaję, biorę program wymiany do ręki, zwijam go w „trąbkę” podchodzę do Szymona i uderzam go w głowę. Robi się cisza. Jego partner z wymiany spogląda na mnie. „Spójrz w okno! Odwróć się,” Mówię dość ostro. Uderzam Szymona jeszcze kilka razy. I jeszcze. Udaje, że zaczyna płakać.

Podchodzę do Alka i uderzam go w głowę. Biorę drugi zamach i wtedy Adam (wcześniej umówione) krzyczy: Zadzwonię na policję. I will call the Police. Wycofuję się.

Bardzo szybko proszę kolegę za Alkiem, by głośno powiedział What are you doing? (Co robisz?) i jego sąsiada i pierwszą ławkę po lewej. Żeby brzmiało bardziej gangstersko dodajemy What the hell are you doing? (Co u diabła robisz?). I teraz wszyscy głośno. I jeszcze raz.

Podsumowuję, mówię że cała ta lekcja jest nieważna. Nieważne były ksera. Film. Wycinanka. Zadania. Można o nich zapomnieć, jak pewnie większość tego, co dzieje się w szkole, ale te ostatnie 3 minuty i What the hell... chciałbym, żeby zostały z nimi na długo. Bo jeśli nie mamy odwagi zadać tego pytania, jeśli nie mamy odwagi wyciągnąć telefonu i zadzwonić na policję, powiedzieć mamie, tacie. Porozmawiać z kimkolwiek. Jeśli odwrócimy głowę to....

The road to Auschwitz ....

Dziękuję za lekcję. Byliście wspaniali. Kawa. Lunch. Kawa.


Część materiałów z lekcji poniżej. Wystarczy kliknąć czytaj dalej.

środa, 26 marca 2014

Drodzy rodzice!!! Pozdrowienia z krainy Oss i Michał cz. 2

Drodzy rodzice! Dzień dobry!!!

Gdy zaczęliśmy tego bloga miałem jakieś 16 wyświetleń. Wszystkie moje oczywiście. Trzeba było przeczytać, poprawić, zmienić, przeczytać raz jeszcze, choć błędy pewnie się wkradły tu i ówdzie.

Dzisiaj jest już ponad 1000 wyświetleń. Czyli ktoś nas czyta. Dziękujemy!

Odpowiadając na część pytań. Blog pokazuje jakiś dziwny google time jeśli chodzi o czas publikacji postów. Nie jest to nigdy popołudnie. Raczej nowych należy się spodziewać między 23 a 1 w nocy lub przed 8 rano. To dla tych z państwa, którzy są albo niecierpliwi bądź umierają z tęsknoty.


Na koniec zapomniałem wspomnieć, że Michał (ten od Tallah) uraczył mnie wczoraj SMS-em następującej treści:

Jeśli mogę pana jeszcze bardziej pocieszyć to dzisiaj jest bardzo dobrze. Gadamy, śmiejemy się, idziemy do znajomych. Panu również życzę udanego wieczoru. :-) 

Użyję hiszpańskiej składni angielskiego pytania retorycznego.


Is good, no?


Zawody sportowe z hiszpańskim akcentem.



Ostatni punkt programu na dzisiaj. Zawody sportowe. W koszykówkę i w piłkę nożną. Jedyny irytujący moment, gdy nagle w trakcie formowania zespołów połowa dziewcząt z naszej wymiany nagle poczuła się fatalnie (kobieca przypadłość), była kontuzjowana, obolała, nie miała stroju, obuwia, wyrosła trzecia noga, jedenasty palec i ogólnie zapadła na nagły atak niepełnosprawności. Pan Sieben przyszedł z pomocą stwierdzając krótko, że ... zapraszamy do szatni. W zasadzie wymyśliliśmy taki oto fortel, że jeśli ktoś nie chce grać dostanie kolorowe pompony i będzie musiał w przerwach dopingować resztę. GO DUTCH PEOPLE, GO POLISH PLAYERS, GO SPANIARDS, GO GO GO!!!! Szatnie były pełne.




Zorganizowanie zawodów sportowych dla 120 ludzi (nasza wymiana plus wymiana z Hiszpanią  Guernica, kraj Basków) było nie lada wyzwaniem. Poszło dobrze ale...
 
Zasady koszykówki jakoś tak nie do końca były przestrzegane. W zasadzie prawie w ogóle. Dwutakt stał się nagle siedmiotaktem, było sporo gry faul (Hiszpanie nie do końca zrozumieli pojęcie „zabawa”). Kilka razy trzeba było interweniować. Kilka lekkich urazów.

Kolano Emila poniżej.

Rodzice proszę się nie denerwować! Lekki znaczy: przeszło mi po kwadransie. Nie trzeba kontaktować się z ortopedą.

Dużo emocji. Czasem za dużo. Ale 1, 2 i 3 miejsce wygrała nasza młodzież we współpracy z holenderskimi partnerami oczywiście. Albo odwrotnie. Sam nie wiem. :-)

Po zajęciach młodzież udała się do domów na tureckiego kebaba bądź pizzę.

Jutro trudny tematycznie dzień. Lekcja o holocauście i wizyta w obozie koncentracyjnym.

Trzeci konkurs.



Trzeci konkurs!

Sicky Fingers. Czyli lepkie palce. Po angielsku może to znaczyć też, że ktoś ma tendencję do przywłaszczenia cudzej własności.

Konkurs polegał na tym, że w czarnym worku umieściliśmy 12 przedmiotów: kokos, samochodzik zabawka, zalotka (co to jest zalotka????), patyczek do czyszczenia uszu, solniczka (prezent dla p. Mulders a Amsterdamu, łaskawie pominę milczeniem) kubek itp. Sześciu szczęśliwców miało 40 sekund na odgadnięcie jak największej ilości przedmiotów, tylko ich dotykając i następnie 40 sekund na wypisanie ich na kartce.

Zwyciężyła Vicky – partnerka Oli. 7 / 12.



Człowiek uczy się przez całe życie. Zalotka to jest to coś na zdjęciu poniżej i kobiety używają jej do ... czegoś.


Moja mina, gdy Kaja wypisała ją na kartce. Bezcenne.

Zdjęcia grupowe.



W przerwie w zajęciach zrobiliśmy grupowe zdjęcia uczniów z ich partnerami. Niestety nie widać wszystkich imion napisanych na kartkach. Na zdjęciach są poszczególne zespoły, które w zamyśle ze sobą rywalizują przez całą wymianę. 







Kilka słów o holenderskim systemie edukacyjnym cz.2


Dziś rano wrzuciłem tutaj krótką informację znalezioną w Internecie na temat holenderskiego systemu edukacji. Teraz mogę spróbować odnieść to do naszej wymiany. Notka z Internetu była nieco niedokładna. VMBO to nie szkoła zawodowa w naszym polskim wydaniu. Z tego, co zrozumiałem wypytując moich holenderskich partnerów, w Holandii nie ma czegoś, co my nazywamy gimnazjum. Po szkole podstawowej uczniowie od razu idą do szkoły średniej. Pierwszy rok służy ocenie, który uczeń chciałby i ma możliwości, zdolności i talent, by kształcić się w kierunku  akademickim (HAVO), a który ma większe predyspozycje ku wykształceniu zawodowemu VMBO / MBO. Jednak VMBO jest podzielone na różne poziomy. Najniższy kształci uczniów w kierunku zawodów takich jak malarz, piekarz, mechanik, hydraulik, fryzjer, sprzedawca itp. Czyli nasza szkoła zawodowa. Inne poziomy VMBO przygotowują uczniów do zawodów takich jak księgowy, pielęgniarz, policjant, strażak, ratownik medyczny, asystent dentysty, asystent brokera / bankiera, asystent nauczyciela, opiekun osób starszych itp. Czyli coś w rodzaju naszego technikum. I do takiej klasy uczęszcza młodzież, z którą wymienili się nasi uczniowie.


Pierwsze zajęcia / warsztaty. Bajki.

Stresujący początek. Pani Mulders jest wspaniałą, ciepłą osobą, ale ma tę popularną wadę, że wiele rzeczy robi na ostatni moment. (Kto jej nie ma?) Tak więc postanowiła, że rano dokończy prezentację na temat bajek, nauczy mnie obsługiwać szkolny sprzęt i wytłumaczy jak powinna być przeprowadzona lekcja (2 godziny z mieszaną grupą polsko-holenderską). Całość zaplanowała na jakieś 20 minut. Hello! Więc się mocno spinamy.

Sala jest duża, jak wspomniałem w poprzednim poście mocno oświetlona, ale akurat tylko drzwi wejściowe są przeszklone. Po drugiej stronie korytarza, p. Mulders będzie prowadziła jej zajęcia (te same) z drugą grupą (też mieszaną).

Smartboard – czyli nasza tablica multimedialna działa. W zasadzie wykorzystamy ją w formie projektora. Prezi to darmowa strona internetowa, dzięki której można stworzyć ciekawe prezentacje, zapisać je w chmurze i korzystać z dowolnego miejsca na świecie. (Pod warunkiem, że jest się podpiętym do Internetu).


Smartboard działa, prezentacja też.


To jak wygląda prezentacja w Prezi możecie zobaczyć tutaj, ALE TO NIE JEST NASZA PREZENTACJA.

10 minut na wyjaśnienie celów lekcji, zadań dla uczniów i poszczególnych slajdów w prezentacji. Słodko!

Oczywiście uczniowie siadają w narodowych sektorach. Tylko dwie pary usiadły razem z partnerem w ławce. Przesiadamy się.




O co chodzi w warsztatach? W skrócie chodzi o bajki. Zaczynamy od zdjęcia ludzi siedzących wokół paleniska w domu, opowiadających sobie coś. Pewnie bajki! Pierwsze pytanie! Skąd się wzięły bajki? Gdzie się narodziły? Francja, Stany Zjednoczone, może Holandia albo Polska? Rosja? Ktoś stwierdził łaskawie, że we Francji. Ale w końcu wspólnie dochodzimy do wniosku, że nigdzie konkretnie. W zasadzie  wszędzie. Wszędzie tam, gdzie byli ludzie.

Skoro tak, to czym są bajki? Wypisujemy na tablicy wszystkie możliwe skojarzenia. Jeden z Holendrów mówi, że są dla dzieci. Super! Właśnie o to chodziło. Wypisujemy bajkowe postaci. Tyle wartościowych przydatnych słówek po angielsku: elfy, krasnoludy, ogry, orki, hobbity, drzewce, czarodzieje, wiedźmy, czarnoksiężnicy. Thank you Mr Tolkien!

Chwilę rozprawiamy o różnicy między czarodziejem (wizard) i czarnoksiężnikiem (warlock). Ten pierwszy jest mądry, dobry, leczy, ten drugi wykorzystuje magię w destrukcji, niszczeniu, sieje zarazę i używa ognia. Thank you computer games!

Przechodzimy do 6 wieku pne. Ezop. Grecja. Rozprawiamy o dwóch bajkach (wyścig żółwia i zająca oraz chłopiec, który krzyczał „wilk”). Co jest ważnego w tych bajkach? Morał. Czym jest morał? Jaki jest morał w tych bajkach? Nie bądź zbyt pewny siebie! Nie wzywaj pomocy, gdy jej nie potrzebujesz, dla zabawy. A dzisiaj? Czego obecnie nas uczą?

Pojawia się też bajka o trzech świnkach i mamie, która nie kazała im otwierać drzwi obcym. Wszyscy wiemy jak to się skończyło. Cóż wilk też musi się kiedyś pożywić. Morał? Słuchaj mamy i taty. Heh!



Holendrzy są odważniejsi. Ale Wiktoria się rozkręca, pomaga jej trochę Szymon i Michał. Dajemy radę.

Kolejny etap warsztatów. Jaka jest różnica między bajką a fraszką? We fraszce są zwierzątka. Każde reprezentuje jakąś charakterystyczną cechę.

Wilk jest zły. Lis cwany. Sowa jest mądra. Lew odważny, jest królem. Władza.
Myszy, szczury, bociany. Jakoś słonia mi zabrakło.

To słownictwo jest już bardzo użyteczne.



Jeszcze jedno pytanie. Jak to się stało, że bajki przechodziły z pokolenia na pokolenie. Czytano je dzieciom przed snem? Nie! Nikt nie mógł sobie pozwolić na książki! Nie było Cartoon Network. Opowiadano je sobie.

Wieeelki skok. Jesteśmy już w późnym średniowieczu. Czemu akurat tam? Co się zmieniło? Nikt nie ma pojęcia, ale nazwisko Gutenberg naprowadza Wiktorię na ... drukarkę. Printing press – czyli pierwsza maszyna drukarska Gutenberga (press – nacisnąć, przycisnąć) i jesteśmy w domu. Bajki pojawiły się w druku!

Przechodzimy do Braci Grim i omawiamy kilka bajek z ich zestawu. Okazuje się, że wcale nie są takie przyjazne dla dzieci. Często kończą się źle. Jest w nich dużo przemocy, krwistych opisów cierpienia i jest seks. Czy są dla dzieci? Niekoniecznie. Bo bajki nie były wcale przeznaczone dla dzieci. Mamy pierwszą pętlę.

Dalej Hans Christian Andersen.  Dziewczynka z zapałkami. Nagle pojawił się kopciuszek i jej Francuski autor Charles Perrault. Mamy happy end.

Wreszcie dochodzimy do bajki o królu, który był nagi. Trochę trudno było naprowadzić młodzież na morał. W końcu się udaje. Nie słuchaj pochlebców. Bądź w stanie spojrzeć czasem w lustro i miej odwagę zadać to ważne pytanie: What am I doing? Am I doing it right?



Przenosimy się na Bliski Wschód do krainy Baśni z 1001 nocy. Po co? By pokazać, że bajki są wszędzie. Są może inaczej opakowane, zawierają elementy kultury folkowej z danego regionu, ale ich treść, część wspólna jest mniej więcej taka sama. Brakowało mi trochę Chin.

Na koniec bajki współczesne. Szrek! Czy to jest bajka dla dzieci? Jest animowana, to jasne, ale poczucie humoru często jest adresowane dla dorosłych. I ma świetne zakończenie. Znowu ten morał. Bardzo moralizatorska lekcja!

Podsumowujemy wszystko słowem: uniwersalny. Bajki są uniwersalne. Są adresowane do wszystkich grup wiekowych, bardzo podobne w każdym zakątku świata i są także uniwersalne na przestrzeni wieków. 



Zadanie dla uczniów. Każdy dostał kartkę z częścią jednej z czterech bajek. Uczniowie musieli wstać i zapoznać się z treścią pozostałych „bajkowych puzli” by poukładać z nich swoją bajkę. Chaos! Był to konkurs. i zwyciężyła grupa hmmmm. Chyba nr 5. Zapytam jutro. :-)

Zwycięską bajkę odczytaliśmy głośno. Okazała się inna niż ta w oryginale. Druga pętla. Był to kopciuszek ale z innym zakończeniem. Bajka była pisana wierszem. Wszystko się zgadzało mniej więcej, aż do momentu, gdy kopciuszka pantofelek został na schodach. Później książę zostawił go, gdzieś na skrzynce piwa, ponieważ był flejtuchem. Zła siostra znalazła bucik kopciuszka i wyrzuciła do toalety podkładając swój. Kiedy książę przymierzył bucik i zorientował się, że został oszukany kazał jej ściąć głowę. Ściął też drugą siostrę i protestującą macochę. Ponoć przemoc rodzi przemoc. Tak więc, kopciuszek, który na chwilę wyszedł z kuchni, będąc świadkiem krwawej łaźni odbywającej się w salonie, zdecydowała, że nie chce już takiego okrutnego księcia. I gdy ten już, już miał ją skrócić o głowę pojawiła się znowu dobra wróżka. Tym razem kopciuszek poprosiła nie o wspaniałego księcia z bajki, z wielkim domem, fajną bryką i kartą kredytową, ale o kogoś zwyczajnie ... przyzwoitego (decent).

Tak! Tak! Wszystko po angielsku.

Tak więc Morał. Dziękuję za lekcję. Byliście wspaniali. Uff. Kawa. Lunch. Kawa.